Druga strona medalu
Powoli kończy się mój brytyjski projekt, ale praca wre i wciąż nowe rzeczy pojawiają się w odniesieniu do obrazów nad którymi pracuję. Wróćmy zatem do mojej ulubionej “Madonny z Piersią na Szyi” w kolekcji Art Gallery w Yorku. Wspominałam już o niej w poście “Gotyk na Dotyk” (dostępnym tutaj). Tym razem jednak popatrzymy na nią z innej strony. Z drugiej strony – dosłownie.
Oczywiście każdy historyk sztuki uważa, że liczy się przede wszystkim to, co jest “na obrazie”. Tymczasem w wielu przypadkach niezwykle ważne rzeczy znajdują się z drugiej strony – czyli na odwrociu. Czasami są to inskrypcje (tytuł, data, nawet nazwisko malarza), czasami zaś nalepki z wystaw, nierzadko z XIX wieku. Zdarzają się stemple i opisy pozwalające wyśledzić, na jakich aukcjach w przeszłości pojawiało się nasze dzieło. I wreszcie zdarzają się ślady po poprzednich właścicielach – podpisy, naklejki, a nawet pieczęcie. To pozwala nam zrekonstruować historię obrazu.
Będąc zatem w magazynie i uważnie badając Yorkową Madonnę, nie omieszkałam obrócić jej celem obejrzenia odwrocia. I cóż się ukazało moim oczom? Ano, pieczęć. Taka, której nikt przede mną nie badał. Najprawdopodobniej świadectwo historii tego obrazu, która to historia jak dotąd była nieznana.
Jak to zwykle bywa w przypadku starych pieczęci, główna zawartość jest już dzisiaj nieczytelna. Pieczęć zawierała herb, ale ten fragment jest całkiem zatarty. Zachowały się resztki napisu dookoła, szczególnie “de walton”, co niestety okazało się odnosić do wielu angielskich rodzin. Jest jednak coś jeszcze – tak zwany klejnot, czyli element osadzony zazwyczaj na hełmie wieńczącym sam herb. Wszystko oczywiście wywodzi się z tego, w co przyozdabiali się średniowieczni rycerze: to co zwiemy herbem, było na tarczy (względnie także na wdzianku rycerza i konia), a tak zwany klejnot – na hełmie.
Co zatem jest klejnotem zachowanym na tajemniczej pieczęci? Otóż jest to wydra. W dodatku trzyma coś w pysku; okazało się, że rybę. W końcu udało mi się połączyć wszystkie elementy i mam rozwiązanie: wydra z rybą jest klejnotem rodziny Waterton z posiadłości Walton, gdzie nad wejściem do rezydencji widnieje owo sympatyczne zwierzątko.
Jak się dowiedziałam, klejnot ów otrzymał Sir Robert Waterton w roku 1501. Inskrypcja na naszej pieczęci to “Sir […] Waterton de Walton” – niestety brakuje akurat imienia, chociaż być może niewiele by nam dało, gdyż imiona w tej jak i w innych szlacheckich rodzinach powtarzały się z grubsza co drugie pokolenie. Tak czy inaczej, wiemy jedno: obraz pochodzi z kolekcji w posiadłości Walton Hall, która należała do rodziny Waterton do roku 1876, kiedy to Edmund Waterton (1830–1887) zbankrutował i musiał wszystko wyprzedać. Wydaje się najbardziej prawdopodobne, że pieczęć ta należała do jego ojca, Charlesa Watertona (1782-1865). Był to bowiem szczególny kolekcjoner; jak wynika z opisu wyprzedaży z owego 1876 roku, posiadał on liczne “curiosita”, czyli kurioza: rzeczy dziwne. Cóż to zresztą była za postać, ów Charles Waterton! Był podróżnikiem i badaczem osobliwości, zwiedzał takie zakątki świata jak Południowa Ameryka, skąd przywiózł rozmaite przedmioty oraz substancje. Podobno był jednym z pierwszych aktywistów sprzeciwiających się zanieczyszczaniu środowiska, co oczywiście w początkach XIX wieku uważane było za dziwactwo. Zarzucano mu także inne zwariowane pomysły – na przykład nabijanie się ze swych gości w przebraniu własnego kamerdynera. Wśród “osobliwości” w kolekcji Charlesa Watertona były oczywiście wypchane zwierzęta, w tym podobno zestaw gadów przebranych za najsłynniejsze postacie protestanckie. Charles Waterton był bowiem z rodziny katolickiej – szczycił się tym, że wśród jego przodków mieli znajdować się święci Włodzimierz Wielki, Borys i Gleb, Stefan I, Małgorzata Szkocka, Matylda oraz Tomasz Morus. Najwyraźniej jednak kolekcja osobliwości była ważniejsza dla Charlesa Watertona niż genealogiczne dziedzictwo, zdecydował się bowiem zamówić swój portret nie z wizerunkiem któregokolwiek z tych świętych przodków, ale z wypchaną głową kota.
Jakoś nie mam wątpliwości, że to właśnie on dostrzegł i docenił ukryte piękno w kuriozalnej Madonnie z Piersią na Szyi.
Bardzo dziękuję za arcyciekawy blog. Nie odzywam się, ale czytam pilnie, zazdroszcząc wiedzy. Ten wpis przypomniał mi całą wystawę we Florencji poświęconą temu, co z tyłu, czego zazwyczaj nie widzimy. Jakże chciałabym umieć tak czytać tego typu świadectwa czasu. Jeszcze raz dziękuję bardzo :)
Świetna historia!
W dzisiejszych czasach jesteśmy przyzwyczajeni do gotowych odpowiedzi, zapominamy za to często o tym, że ktoś wcześniej musiał dany temat opracować. Zrobiła Pani kawał dobrej roboty, iście detektywistycznej, że się tak wyrażę :)
Podziwiam spostrzegawczość i życzę dalszych sukcesów przy wyszukiwaniu tego rodzaju “smaczków”.
Pozdrawiam
Pasjonujące, świetna robota…gratuluję :-)
Dziękuję za przemiłe komentarze! :)