Chcieli być podeptani
W porównaniu do Europy Zachodniej w Polsce zachowało się niewiele zabytków sztuki romańskiej, jednakże wśród tych kilku zachowanych dzieł znajdują się prawdziwe unikaty. Absolutnie wyjątkowa jest na przykład tak zwana Płyta Orantów z kolegiaty w Wiślicy.
Jest to posadzka gipsowa, w której wyżłobiono dekoracje, a żłobienia wypełniono czarną pastą – technika przypomina zatem złotnicze niello. Gipsowa posadzka została odkryta w roku 1959: w romańskiej krypcie, pozostałości po pierwszej kolegiacie w Wiślicy, budowanej od czasów Henryka Sandomierskiego. Zachowany fragment zawiera dwa pola z wizerunkami modlących się postaci, otoczonych piękną romańską bordiurą z przedstawieniami lwów oraz fantastycznych zwierząt. Zabytek datowany jest na lata siedemdziesiąte XII wieku.
Nie wiadomo na pewno, kto przedstawiony jest na płycie, zapewne jednak są to fundatorzy kolegiaty z członkami rodziny. W XII wieku, w okresie rozbicia dzielnicowego, Wiślica przypadła w ramach Ziemi Sandomierskiej Henrykowi Sandomierskiemu, który zginął bezpotomnie w roku 1166. Wiślicę przejął najmłodszy syn Bolesława Krzywoustego, brat Henryka, Kazimierz Sprawiedliwy, nie uwzględniony w ogóle w testamencie swego ojca przy podziale dzielnic. Za jego czasów nastąpił rozkwit Wiślicy, dokończona została także budowa romańskiej kolegiaty.
Najprawdopodobniej zatem w dolnej części płyty wiślickiej widnieją: Kazimierz Sprawiedliwy (mężczyzna w środku), jego żona Helena Znojemska (po prawej) oraz ich młody syn, zapewne Bolesław, zmarły zresztą w kilka lat później wskutek wypadku: ponoć przygniotło go drzewo, które sam podciął. Na szczęście jeszcze później Helena urodziła Kazimierzowi kolejnych dwóch synów, którym udało się nie zasłużyć na Nagrodę Darwina.
W górnej części płyty widzimy natomiast starszego mężczyznę w świeckim stroju, duchownego, oraz dziecko – być może są to Henryk Sandomierski, obok duchowny związany z kolegiatą, oraz najstarszy syn Kazimierza Sprawiedliwego, także Kazimierz, który zmarł w wieku kilku lat w roku 1168. Podobnie zatem jak Henryk, chłopiec byłby tutaj przedstawiony pośmiertnie – może w związku z tym ich podobizny znalazły się bliżej ołtarza.
Dodatkową ciekawostką jest inskrypcja, zachowana fragmentarycznie: Hi conculcari querunt ut in astra levari possint et pariter ve…, co tłumaczy się jako Ci chcą być podeptani, aby mogli być wzniesieni do gwiazd i zarówno… Mamy tu do czynienia z aktem pokory w ramach dążenia do zbawienia dusz; dodatkowo użyte określenie wzniesienia się do gwiazd wydaje się nawiązywać do koncepcji platońskich. Wygląda zatem na to, że wiślicki dwór Kazimierza Sprawiedliwego w był znacznie większym zakresie rozwinięty kulturowo i intelektualnie, niż mogłoby się nam wydawać. Czasy rozbicia dzielnicowego jawią się nam głównie w kontekście przepychanek politycznych między książętami – ze względu na słabe zachowanie ówczesnych dzieł sztuki chyba po prostu nie doceniamy stopnia rozwoju kulturalnego na dworach dwunastowiecznych Piastów!
Przede wszystkim podkreślić trzeba, że wyjątkową osobą była żona Kazimierza Sprawiedliwego, Helena Znojemska – to zapewne dzięki niej nastąpił rozkwit kulturowy dworu w Wiślicy. Córka morawskiego księcia Konrada II, wychowała się na wysoko rozwiniętym dworze w Znojmie, gdzie przyjęte było budowanie wizerunku dynastii w ramach dekoracji przestrzeni sakralnej (o tym w poprzednim wpisie, dostępnym TU). Helena była niezwykłą kobietą – Wincenty Kadłubek określił ją jako przewyższającą “radą, przemysłem i roztropnością płeć swoją”, czyli po prostu jako inteligentniejszą niż inne kobiety. Bardzo prawdopodobne, że to właśnie dla niej na dworze w Wiślicy w końcu XII wieku powstała pierwotna wersja legendy o Walgierzu Wdałym, którą znamy z zapisu w późniejszej Kronice Wielkopolskiej. Warto przytoczyć tę opowieść – to przecież nasz własny romans rycerski, jakich wiele powstawało na europejskich dworach XII wieku. Trzeba przyznać, że wiślicka część tej opowieści obfituje w erotyczne szczegóły; dziś uznalibyśmy, że był to utwór stworzony ku uciesze pełnoletnich słuchaczy.
Opowieść składa się z dwóch części – w pierwszej Walgierz Wdały, pan z Tyńca, zdobywa serce pięknej Helgundy z dworu Franków, śpiewając pod jej oknem. Ten romantyczny kawałek wywodzi się zapewne ze starszych, germańskich legend o Walterze Akwitańskim. Nas zaś interesuje część druga, gdy na scenę wkracza niejaki Wisław Piękny z Wiślicy, już po ślubie Walgierza i Helgundy. Wisław był złym człowiekiem (chociaż przystojnym), którego Walgierz uwięził w swym lochu; niestety rycerska dola polega na ciągłych wyprawach, a znudzona Helgunda pozostawiona przez męża sama w zamku pewnego razu wypuściła więźnia. Nie tylko go wypuściła, ale się z nim puściła… i uciekli razem do Wiślicy. Walgierz oczywiście po powrocie z wyprawy udał się za nimi w pościg; niestety wpadł w pułapkę i sam został więźniem. I tu robi się ciekawie: zdaje się, że Helgunda miała do męża jakieś grubsze pretensje, nie chodziło tylko o samotność, coś mu chciała udowodnić… oto bowiem kochankowie zakuli Walgierza w komnacie sypialnej, aby mógł przyglądać się ich wiarołomnym igraszkom!
Oczywiście zło nie mogło wygrać i kochankowie ponieśli karę. Walgierz uwiódł brzydką siostrę Wisława, której obiecał małżeństwo. Omamiona tą perspektywą brzydula dostarczyła Walgierzowi klucze do okowów oraz miecz… Walgierz przyczaił się, zaczekał na moment, gdy kochankowie będą znów namiętnie oddawać się pieszczotom, wyskoczył nagle z łańcuchów i zabił oboje. Niestety chyba naiwna i brzydka siostra gospodarza nie doczekała się obiecanych zaślubin. W sumie wydaje się, że dla nikogo nie ma w tej legendzie happy endu.
Takie zatem opowieści najprawdopodobniej umilały długie zimowe wieczory rodzinie książęcej na Wiślickim dworze. Krwawe i erotyczne historie – myślałby kto, że to Gra o Tron, a to tylko pieśni, w które wsłuchiwali się Piastowie. Średniowieczni miłośnicy pikantnych romansów, którzy chcieli być podeptani, aby móc wznieść się ku gwiazdom.
Pani blog jest fantastyczny! Dobrze, ze go odkryłam dzięki Pani artykułowi w Tygodniku Powszechnym. Legendę o Walgierzu Wdałym znam zresztą od dziecka. Opublikował ją Kazimierz Władysław Wójcicki w “Klechdach” wydanych w 1837 r. Ja ją czytałam jako mała dziewczynka w tomie “Polskie baśnie ludowe”, PIW, Warszawa 1956. Przyznam natomiast, ze nieznana mi była do dziś postać księżnej Heleny, a i nie miałam pojęcia o skarbach, jakie kryje kolegiata w Wislicy. Dziekuje bardzo:))
Bardzo mi miło, zapraszam zatem do czytania kolejnych wpisów :) Pozdrawiam serdecznie!