Syryjski skarb
Każdy historyk sztuki zajmujący się dekoracjami rękopisów może wskazać kilka manuskryptów, stanowiących “kamienie milowe” na osi czasu średniowiecznego iluminatorstwa. Jednym z takich kluczowych dzieł był do niedawna pochodzący z VI wieku Ewangeliarz Rabbuli (Florencja, Biblioteka Laurenziana) – jak się jednak okazuje, nawet najsłynniejsze dzieła mogą się dziś okazać czym innym, niż dotychczas przypuszczano.
Ewangeliarz to księga zawierająca same Ewangelie, nie jest to zatem to samo co Nowy Testament. Ewangeliarze były niezwykle popularne w pierwszym tysiącleciu; dekorowano je najczęściej przedstawieniami czterech ewangelistów przy pracy. Każdy ewangeliarz zaczynał się od tablic kanonów (też zazwyczaj dekorowanych), czyli zestawień odpowiadających sobie fragmentów w czterech Ewangeliach. Pięknie dekorowane tablice kanonów odnajdziemy również w Ewangeliarzu Rabbuli.
Nazwa wywodzi się od imienia mnicha, który był skrybą przepisującym tekst tego kodeksu: Rabbula wykonał swą pracę w 586 roku w klasztorze św. Jana w Zagba, co wiemy z zapisu w tekście (o kolofonach i notatkach w średniowiecznych rękopisach pisałam kiedyś TU). Czy jednak to precyzyjne datowanie możemy odnieść do dekoracji tego rękopisu, czy tylko do jego tekstu?
Kodeks Rabbuli zawiera Ewangelie w języku syryjskim: to Peszitta, czyli przekład powszechny, powstały prawdopodobnie już w II wieku. Syria była jednym z kluczowych ośrodków rozwoju wczesnego chrześcijaństwa, zaś w tamtejszych klasztorach w VI wieku powstawały wspaniałe iluminowane rękopisy, dekorowane w tradycjach antycznych. W Ewangeliarzu Rabbuli znajduje się 7 całostronicowych miniatur. Jedną z najsłynniejszych jest przedstawienie Ukrzyżowania oraz Zmartwychwstania.
Ukrzyżowanie Chrystusa nie było, wbrew pozorom, popularną sceną w sztuce wczesnochrześcijańskiej – zachowało się jedynie kilka przykładów, a ten jest jednym z najlepszych. Malarsko ujęte, na tle górzystego pejzażu, zostały ukazane trzy krzyże. Pod jednym z nich stoją trzy Marie, pod drugim Matka Boska i Jan Ewangelista; żołnierze grają w kości o szaty Chrystusa, któremu podawana jest gąbka z octem, a jednocześnie przebijany jest jego bok. Zgodnie z wczesnochrześcijańską tradycją, Chrystus ukazany jest w długiej szacie (colobium) i bez korony cierniowej na głowie. Dwa koła na niebie to Słońce i Księżyc.
Najciekawsze rzeczy dzieją się w dolnej części miniatury: po Wielkim Piątku następuje wielkanocny poranek. Nie ma tu przedstawienia Chrystusa wychodzącego z grobu: takie obrazy Zmartwychwstania pojawią się dopiero wiele stuleci później, w XIII wieku. Wcześniej artyści trzymali się opisów ewangelicznych, które nie zawierają relacji samego momentu Zmartwychwstania; jest tylko informacja o niewiastach, które rankiem przybyły do grobu i zastały w nim anioła. W przypadku miniatury z Ewangeliarza Rabbuli mamy do czynienia z ilustracją pasującą do Ewangelii wg św. Mateusza, tylko bowiem w tej wersji Marie były dwie (a nie trzy) i obu im ukazał się sam Chrystus, co widać po prawej stronie naszej miniatury. A pośrodku… następuje Zmartwychwstanie! To zupełnie wyjątkowe przedstawienie: zza uchylonych drzwi grobowca wylatują promienie, zwalające z nóg strażników.
I teraz okazało się, że tych wspaniałych miniatur nie możemy już uważać za powstałe w 586 roku… bo według badań opublikowanych przez Massimo Bernabò, miniatury z Ewangeliarza Rabbuli pochodzą z innego rękopisu (lub rękopisów), a do tego kodeksu zostały zapewne dodane w XV wieku! Miniatury mają nierówny poziom, zostały częściowo przemalowane i przycięte, a przede wszystkim niektóre ilustracje nie odpowiadają treści Ewangeliarza… Oto bowiem mamy przedstawienia takie, jak Wybór Apostoła Macieja w miejsce Judasza, czy też Zesłanie Ducha Świętego. To wydarzenia z Dziejów Apostolskich – czyli prawdopodobnie te miniatury oryginalnie dekorowały księgę całym z Nowym Testamentem, a nie Ewangeliarz.
Ewangeliarz Rabbuli nie może już dziś być traktowany jako przykład precyzyjnie datowanego iluminowanego kodeksu, chociaż te miniatury i tak prawdopodobnie są syryjskie i pochodzące z VI wieku. Czasami właśnie najsłynniejsze dzieła przez długi czas pozostają niedostatecznie przebadane, pomimo – a może z powodu – swojej popularności. A potem nagle się okazuje, że jednak nie są tym, za co je powszechnie uważaliśmy.
Ale czy to oznacza, że tracą coś ze swego piękna?
***
Wspomniane nowe opracowanie Ewangeliarza to publikacja Il Tetravangelo di Rabbula. Firenze, Biblioteca Medicea Laurenziana, Plut. 1.56. L’illustrazione del Nuovo Testamento nella Siria del VI secolo, ed. M. Bernabò, Roma 2008.
Magdalena Łanuszka, thanks! And thanks for sharing your great posts every week!
Ciekawa lektura, w sam raz na ten niezbyt sprzyjający spacerom Poniedziałek Wielkanocny. Z tego, co mogłem doczytać w Internecie, wynika, że integralność manuskryptu, w szczególności datowanie ilustracji na VI wiek, była kwestionowana na długo przed Bernabò.
Moją uwagę zwróciło imię centuriona z włócznią w “Ukrzyżowaniu”. Otóż jest to nie tylko jedyna podpisana imieniem postać z dwunastu (liczba znacząca?) obecnych na ilustracji oprócz Jezusa, ale chyba jedyny napis po grecku w całym manuskrypcie: LO(G)GINOS, z pominiętą jedną gammą. Ponadto św. Longin wyróżnia się wzrostem i żywą barwą stroju i w ogóle sprawia wrażenie najważniejszej po Chrystusie postaci. Może właściwym tematem jest tu “przebicie Chrystusowego boku” – motyw dość często spotykany w historii sztuki?
Tak, to prawda, integralność tego rękopisu była kwestionowana chyba już w literaturze przedwojennej, ale ja tutaj nie podałam całego stanu badań ze względu na fakt, że tamte wątpliwości się – że tak powiem – nie przyjęły: we wszystkich znanych mi przekrojowych opracowaniach i podręcznikach podaje się Ewangeliarz Rabbuli jako datowany na 586 r. bez podważania tego datowania odnośnie miniatur (zresztą tak też byłam uczona na studiach z historii sztuki, mam na to dowody w postaci notatek z wykładów!). W dodatku zdarza się nawet stwierdzenie, że miniatura z Ukrzyżowaniem to najstarsze zachowane Ukrzyżowanie (to nie jest prawda, są starsze, aczkolwiek prawdopodobnie to jest najstarsze w miniatorstwie). Wydaje się, że dopiero publikacja Bernabò została zauważona (w każdym razie wystąpienie badaczy na konferencji we Florencji w 2005 r. było ponoć odnotowane nawet przez New York Times), a recenzenci przywołanej przeze mnie publikacji również wydają się zakładać, że oto teraz dopiero nastąpił przełom w badaniach nad tym rękopisem.
Uwaga o Longinie jest bardzo ciekawa – ja jednak nadal określałabym to przedstawienie jako Ukrzyżowanie. Z jednej strony scena przebicia boku jednak jest elementem Ukrzyżowania. Z drugiej strony mamy tu więcej elementów – jest pojenie octem na gąbce oraz rzucanie losów o szatę, no i są także ukrzyżowani łotrzy. Dolna część miniatury wskazuje na to, że ilustracja dotyczy wydarzeń opisanych w Ewangelii wg św. Mateusza, a tam nie ma o przebiciu boku – i to jest dziwne. Ten fragment odpowiada opisowi wg św. Jana.
A swoją drogą jeszcze jedna ciekawa kwestia: Tylko Chrystus i Maria mają nimby! I z tego chyba by wynikało, że w scenach związanych ze Zmartwychwstaniem wspomniane przez Ewangelistę “Maria Magdalena i druga Maria” zostały zinterpretowane przez miniaturzystę jako Maria Magdalena i Matka Boska (?)
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Rzeczywiście, Wikipedia podaje, że pogląd francuskiego orientalisty Blocheta (zm. 1937), jakoby arkusze z ilustracjami zostały dodane w X-XI w., nie znalazł uznania późniejszych badaczy. W sieciowej bibliotece JSTOR jest dostępny np. artykuł Davida H. Wrighta z 1973 r., w którym drobiazgowej analizie poddano fizyczny układ arkuszy i składek z ostatecznym wnioskiem o integralności foliału. Myślę, że poza czysto naukowymi przesłankami, pewną rolę odgrywa nasze przywiązanie do rzeczy, które uważamy za cenne. Trudno mentalnie “pozbyć się” najstarszego, tak pięknego i tak precyzyjnie datowanego Ukrzyżowania.
Nie dziwi mnie natomiast wspomniane przez Panią “pomieszanie” motywów z różnych ewangelii w sąsiadujących ilustracjach. W przedstawieniach Pokłonu Mędrców królowie pochylają się nad Dzieciątkiem w żłobie, w jakiejś stajence, w której Święta Rodzina z Nazaretu znalazła się z powodu niedostatecznej bazy noclegowej w Betlejem. I przyjmujemy to całkiem naturalnie. Tymczasem to tylko w naszym odbiorze, i to sentymentalnym, z wyłączeniem krytyczno-literackiej perspektywy, opowieści Mateusza (odwiedziny mędrców) i Łukasza (żłóbek) stapiają się w harmonijną całość – jakby opisywali oni ten sam ciąg zdarzeń, tylko z odmiennymi szczegółami. W rzeczywistości jednak dwie ewangelie dzieciństwa wcale nie są komplementarne, lecz w dużej mierze sprzeczne. Prawdopodobnie autor syryjskich miniatur również nie tyle ilustrował konkretne teksty, co istniejącą pomiędzy i ponad nimi jedną Ewangelię.
W oczekiwaniu na kolejny odcinek Pani znakomitego bloga również serdecznie pozdrawiam.