
Średniowieczne cięcia budżetowe

Katedra na Wawelu to jedna z najważniejszych świątyń w Polsce – wspaniały zabytek gotyckiej architektury, w obecnej formie wzniesiony w XIV wieku. Niestety nawet w przypadku tak kluczowej (również z politycznego punktu widzenia) inwestycji, i pomimo rozłożenia jej realizacji na kilkadziesiąt lat, nie udało się rozsądnie rozplanować budżetu. Co tu dużo mówić – im bardziej zbliżał się koniec budowy, tym bardziej kończyły się pieniądze. Na porządną dekorację fasady zachodniej już w zasadzie nie starczyło.
Dzisiejsza fasada katedry nie razi nas brakiem dekoracji, ponieważ dużą jej część zasłaniają – skądinąd ładne architektonicznie – kaplice Świętej Trójcy i Świętego Krzyża: flankują one główne wejście do katedry. Te kaplice powstały jednak dopiero w XV wieku, a bez nich czternastowieczna fasada przedstawiałaby się raczej skromnie. Co nie oznacza, że zupełnie nic na tej fasadzie nie ma. Wręcz przeciwnie – mamy tutaj zestaw elementów budujących polityczne przesłanie: jest tarcza herbowa z Orłem Białym, a drzwi zdobione są monogramem króla Kazimierza Wielkiego (litera “K” nakryta koroną). Konsekracja katedry odbyła się w marcu 1364 roku, a kilka miesięcy później miał w Krakowie miejsce słynny zjazd monarchów europejskich (z tzw. Ucztą u Wierzynka). Jak zauważył prof. Marek Walczak (w swojej książce “Rzeźba architektoniczna w Małopolsce za czasów Kazimierza Wielkiego”), wydaje się prawdopodobne, że dekorację fasady katedry, być może w pośpiechu, zrealizowano właśnie przed tym zjazdem.
Gospodarz katedry też oczywiście się na tej fasadzie zaznaczył: oto poniżej Orła Białego widzimy herb Poraj, którym pieczętował się ówczesny krakowski biskup Bodzanta. Herb ten jest przekręcony: to tak zwany ukłon heraldyczny (kurtuazja heraldyczna), wyrażający szacunek wobec zamieszczonych powyżej Orła Białego i postaci św. Stanisława. Dziś mało kto w ogóle zauważa ten herb, wciśnięty pomiędzy dodane w siedemnastym wieku zadaszenie z kasetonami oraz barokowy portal.
Na szczycie gotyckiej fasady widzimy figurę jednego z patronów katedry i najważniejszego tutejszego świętego, którego relikwie umieszczone są w najokazalszym mauzoleum tej świątyni: to właśnie wspomniany już biskup św. Stanisław. Dziś na fasadzie widnieje kopia czternastowiecznej rzeźby (wykonana u schyłku XIX wieku przez Zygmunta Langmana), zaś oryginał można oglądać na wystawie “Wawel Zaginiony”. Nie jest to rzeźba najwyższej klasy; niektórzy badacze nawet uważali, że można datować ją na wiek XIII i że pochodziła ona z poprzedniej, romańskiej katedry. Dziś hipoteza ta jest odrzucana, bo jednak formy tej rzeźby wskazują na 2 połowę XIV wieku. To nie jest figura “dawna” czy “archaiczna”, ona jest po prostu słaba artystycznie. Pewnie w ramach cięcia kosztów zatrudniono do jej zrobienia jakiegoś niezbyt doświadczonego rzemieślnika (“zrób pan rzeźbę na fasadę katedry: taki splendor! I wpiszesz sobie to pan sobie do portfolio!”).
Z figurą świętego Stanisława o tyle nie ma problemu, że jest ona umieszczona dość wysoko, a zatem nie widać dokładnie, że nie jest najwyższej klasy. Gorzej ma się sprawa, gdy w grę wchodzi dekoracja portalu, który jednak jest oglądany z bliska. I tu pojawiła się bardzo ciekawa koncepcja rozwiązania tego problemu: skoro trochę brakuje nam pieniędzy na wykonanie nowych rzeźb wysokiej klasy, to może wykorzystajmy jakieś stare?
I tak po obu stronach wejścia do katedry znalazły się przedstawienia św. Małgorzaty i św. Michała archanioła, powstałe jakieś 40 lat wcześniej. Najprawdopodobniej pierwotnie były one częścią kamiennej nastawy ołtarzowej z kaplicy św. Małgorzaty.
Owa kaplica to dziś zakrystia przy katedrze – jest to najstarsza część gotyckiej katedry, budowana w latach dwudziestych XIV wieku. Wydaje się, że ówczesny biskup Nanker planował ją jako swoją kaplicę grobową, jednak nie spoczął na Wawelu, bo w wyniku konfliktu z królem został w 1327 r. przeniesiony z Krakowa i objął urząd biskupa wrocławskiego. Jeszcze w XIV wieku tę kaplicę zamieniono na zakrystię – ołtarza w niej już nie ma, ale wizerunki Michała i Małgorzaty zachowały się w zwornikach sklepienia. Tych dwoje świętych łączy wspólny atrybut, pod postacią smoka.
Płaskorzeźby, prawdopodobnie ze zlikwidowanego ołtarza, wstawiono zatem w fasadę katedry – gdy w XV wieku dobudowano po bokach wejścia dwie kaplice, w ich murach zostały wykonane specjalne nisze, dzięki którym te rzeźby nie są zamurowane i można je wciąż podziwiać wstępując do świątyni. Nic innego z licznych zapewne czternastowiecznych ołtarzy z katedry nie zachowało się do dziś, a zatem można uznać, że te rzeźby w pewnym sensie zawdzięczają swoje przetrwanie albo kłopotom z domknięciem budżetu inwestycji, jaką była budowa gotyckiej katedry w Krakowie, albo też głęboko zakorzenionej krakowskiej oszczędności, która sprawia, że zawsze wolimy wykorzystać coś ponownie, zamiast wyrzucić.
Mam 41 lat, na Wawelu jestem kilka razy w roku i jakoś tych rzeźb we wnękach nie zauważyłem – zwykle idzie się z tłumem i nie ma czasu na zatrzymanie się tuż przed wejściem. Dzięki – świetny artykuł!
Pozdrawiam.
Dziękuję za ten komentarz – bardzo się cieszę, że udało mi się zwrócić uwagę na pomijany zazwyczaj detal. Na tym właśnie – mam nadzieję – polega szukanie ciekawostek. Pozdrawiam!