My i wojna
Nie jestem fanką sztuki nowoczesnej, ale są dzieła – nawet z XX wieku – które naprawdę lubię. Do takich należy niewątpliwie obraz „My i Wojna” Edwarda Okunia (Muzeum Narodowe w Warszawie). Okuń żył w latach 1872-1945, i był przedstawicielem młodopolskiego symbolizmu. Uczył się początkowo w Warszawie u Wojciecha Gersona, potem m.in. w Krakowie, Monachium, Paryżu. Od 1898 roku mieszkał ze swoją żoną Zofią we Włoszech – do Warszawy powrócił w 1921 roku. Obraz „My i Wojna”, jak wynika z inskrypcji na odwrocie, malował w latach 1917-1923.
Z punktu widzenia wielu historyków sztuki problem z twórczością Okunia jest taki, że jego dzieła wpisują się w secesyjną stylistykę przełomu XIX i XX wieku, a dwudziestolecie to (niestety) jest okres awangard; wiele osób postrzega tego typu obraz jako „zapóźniony”, utrzymany w stylistyce minionego – z punktu widzenia czasu jego powstania – pokolenia. Dla mnie jednak secesja zawsze będzie atrakcyjniejsza niż wszelkie kubizmy, fowizmy czy konstruktywizmy razem wzięte (z całym szacunkiem dla miłośników tychże, rzecz jasna). To trochę tak jak z późnogotycką sztuką w XVI wieku – ja wiem, że już był renesans, ale i tak wolę to, co chociaż trochę jeszcze pachnie średniowieczem.
Obraz Okunia zawiera odniesienia do wielu artystycznych tradycji średniowiecznych – i może to także sprawia, że tak go lubię. Artysta wraz z żoną idą, otuleni wspólnym płaszczem – próbują przejść przez trudne czasy wojny trzymając się razem, blisko. Niosą bukiet kwiatów – cięte kwiaty symbolizują kruche i przemijające ludzkie życie.
Edward i Zofia próbują przy tym ignorować złowieszczą staruchę, która naprzykrza im się, plącze pod nogami. To zapewne personifikacja wojny, a może i samej śmierci (zarówno „śmierć” jak i „wojna” w języku polskim są rzeczownikami rodzaju żeńskiego, podczas gdy na przykład w niemieckim – męskiego). Starucha jest bosa – bo z wojną zawsze związane są bieda i głód.
I tu właśnie znaleźć możemy średniowieczny motyw: starucha, która usiłuje zniszczyć szczęście młodej zakochanej pary występowała w literaturze i sztuce wieków średnich. Stara baba (vetula) w ludowych opowiadaniach sprzymierzała się z diabłem, aby skłócić, czy nawet doprowadzić do śmierci kochających się małżonków. Wynikało to głównie z zawiści – a w efekcie stara kobieta stawała się uosobieniem zła. Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.
Ilustracja tej legendy – ze starą babą która w nagrodę miała otrzymać od diabła czerwone trzewiki – znajduje się na przykład w Graduale Jana Olbrachta (Archiwum Kapituły Metropolitalnej na Wawelu – niestety wedle mojej wiedzy rękopis ten nie jest wciąż zdigitalizowany).
Kolejnym motywem o korzeniach średniowiecznych jest przedstawienie chaosu wojny w formie dekoracyjnego tła: gryzących się smoków, czy też skrzydlatych węży. Smok często bywał – na przykład w odniesieniach biblijnych – kojarzony z wężem, uosobieniem szatana; gryzące się bestie, szczególnie węże, jaszczurki lub smoki, interpretuje się jako symbol zła, piekła, grzechu. Jednym z bardzo pięknych późnogotyckich przykładów tego motywu jest godło krakowskiego domu Pod Jaszczurką, z przełomu XV i XVI wieku (siedziba słynnego skądinąd Klubu Pod Jaszczurami – oryginał rzeźby w Muzeum Narodowym w Krakowie).
W obrazie Okunia tło jest piękne – ale w tym pięknie kryje się zło. Czy wojna może być piękna? Realnie – nie; ale niestety bywa tak przedstawiana w narracji propagandowej.
Ten obraz powstawał dosyć długo: artysta rozpoczął malowanie go w roku 1917, gdy od trzech lat trwała pierwsza wojna światowa. Trzeba wziąć pod uwagę, że wiele osób z Zachodniej Europy odbierało pierwszą wojnę światową jako szokujące wydarzenie; w końcu – jak sądzili – mamy już dwudziesty wiek, w Europie wojny już na pewno nie będzie, jesteśmy zbyt cywilizowanym społeczeństwem (brzmi znajomo?). Tymczasem młodzi Polacy byli od końca XVIII wieku wychowywani do walki – w zasadzie przez cały okres zaborów w każdym pokoleniu mężczyźni szli ginąć w powstaniach, a cały wiek XIX – w innych krajach okres rozwoju technologicznego, naukowego i ekonomicznego – był u nas czasem snucia marzeń o walce i odzyskaniu niepodległości. Realnie oczywiście nie mieliśmy szans na pobicie zaborców – jedyną opcją na odzyskanie niepodległości była wojna powszechna, w której nasi zaborcy znajdą się po dwóch przeciwnych stronach.
Ale przecież taka wojna – nawet jeśli wyczekana, i może idealizowana – i tak jest straszna, gdy rzeczywiście nadchodzi.
Dlaczego jednak obraz o tej tematyce Okuń malował aż do 1923 roku? Dla większości Europejczyków pierwsza wojna skończyła się w 1918 – ale w odrodzonej Polsce walki trwały nadal. Na przełomie 1918 i 1919 roku miało miejsce powstanie wielkopolskie, zaś w latach 1919-1920 trwała wojna polsko-bolszewicka, zakończona traktatem ryskim dopiero w marcu 1921. Niestety tak to zazwyczaj wygląda: konflikty zbrojne, które w powszechnym mniemaniu powinny być krótkotrwałe, potrafią ciągnąć się latami.
Edwardowi Okuniowi i jego żonie Zofii udało się przejść przez pierwszą wojnę światową, oraz późniejsze walki. Prawie przetrwali także drugą wojnę światową, przeżyli nawet powstanie warszawskie, po którym przenieśli się do Skierniewic. Ale niestety, tam w styczniu 1945 roku Edward Okuń zginął postrzelony na ulicy.
Muza, która pozowała do wielu jego obrazów, czyli jego żona Zofia, dożyła 1960 roku.
Dziś obraz „My i wojna” wydaje mi się przerażająco aktualny, choć powstał sto lat temu. W dodatku kolorystyka tła jest złowieszczo wpasowana w naszą narrację wspierania Ukrainy.
I wtedy też wszyscy myśleli, że kolejnej wojny już w Europie nie będzie.
Bardzo interesujący artykuł! Przepiękny obraz, rzeczywiście kolorystyka nad wyraz aktualna. Tematyka warta rozwinięcia. Dziękuję, nie znałam prac Edwarda Okunia.
Bardzo dziękuję za ten komentarz! Cieszę się, ze udało mi się zaprezentować mniej znany (ale moim zdaniem znakomity) obraz. Serdecznie pozdrawiam!
Rzeczywiście, wydawać by się mogło że sztuka po gotyku i renesansie się skończyła a tu jak królik z kapelusza wyskoczyła secesja. Te miękkie linie i kolory wielu ludziom się podobają (mnie też).
No, ale czyż nie przemawia do Pani ten czarny kwadrat Malewicza? Piękny i poruszający portret spracowanego górnika w ciemnym chodniku… ;)
A co do “My i wojna”, to wydaje mi się że wszyscy się zagalopowali w rozpoznaniu tematu. Proponuję reasumpcję konkluzji: tytuł jak najbardziej ok, ale ta wojna, to nie nie Wielka Wojna a wielka wojna domowa. Przecież Pan Autor wyraźnie namalował staruchę. A kogo mamy na myśli słysząc “starucha”? – TEŚCIOWĄ!
Dzięki za fajny temacik i pozdrawiam oczekując na następne!
P.S. Przepraszam, ale z racji wigilii jakże wesołego święta nie mogłem się powstrzymać :D
Wesołe święto jest nie jutro, tylko dzisiaj! 31 marca to Międzynarodowy Dzień Przytulania Mediewistów!
Pozdrawiam serdecznie!
Nie, to nie górnik. Znacznie gorzej. Prawdziwą treść słynnego obrazu ujawniła w 2015 rentgenowska i mikroskopowa analiza wersji przechowywanej w Galerii Tretiakowskiej. Oprócz odkrycia jeszcze jednej, “proto-suprematycznej” kompozycji pod znanym wcześniej kubofuturystycznym obrazem, na którym Malewicz ostatecznie namalował czarny kwadrat, udało się odczytać na białym obramowaniu zatarty napis czarnym ołówkiem. Nie podpis artysty, jak przypuszczano, ale nakreślony jego ręką tytuł (?): “Bitwa niegrow nocziu”.
W dniu 1 kwietnia wypada wspomnieć, że Malewicz powtórzył koncept francuskiego humorysty Alphonse’a Allais, który w 1897 wydał książeczkę Album primo-avrilesque z kolorowymi prostokątami w ramkach i podpisami w rodzaju: “Bitwa Murzynów w jaskini nocą”, “Pierwsza komunia anemicznych dziewcząt w śniegu”, “Zbieranie pomidorów przez apoplektycznych kardynałów na brzegu Morza Czerwonego” itp.
Odkrycie wzbudziło mieszane reakcje: od oburzenia do wesołości. Mnie najśmieszniejsze wydaje się co innego. Dzięki napisowi wiemy, że obraz przez lata wisiał do góry nogami. ;)
PS. Spóźnione lecz serdeczne życzenia, z pełnym szacunku uściskiem, z okazji Międzynarodowego Dnia Przytulania Mediewistów.
Hahaha, dziękuję :)
Pani Magdaleno, szkoda żem nie wiedział ale nie jestem w branży.
Powinno się to ogłosić wszem i wobec, w końcu tylu mediewistów (i mediewistek) jest u nas że każdy by sobie kogoś “średniowiecznego” znalazł do objęcia ;)
Zatem spóźnione uściski, ale jakże szczere uściski!
@alfath: Zostanę przy górniku, w końcu sztuka to pole dla wyobraźni, a murzyńskie tematy ostatnio nie są na topie.
Świetny Artykuł nawet dla “staruchy”? – TEŚCIOWEJ”, choć nie autorki ale blisko, blisko..
:) DZIĘKUJĘ!
Coś nie tak jest z Waszym blogiem – nie wiem co, bo się nie znam :D Ale dodałem do obserwowanych i u mnie na liście blogów pokazuje notki z opóźnieniem. W tej chwili, jako ostatnią, widać “Odczyt w Czeskiej Akademii Nauk w Pradze”.
Pozdrawiam
Dzięki, ale wszystko w porządku: ostatnio dodanym przeze mnie wpisem jest faktycznie odczyt w Czeskiej Akademii Nauk, w dziale aktualności. Pozdrawiam serdecznie!
OK, już kumam. Zmyliło mnie to, że po wejściu na str. główną, tę notkę (My i wojna) widzę jako ostatnią. A tu po prostu trzeba wejść w zakładkę Aktualności.