
Muza w depresji

“Ofelia” to jeden z najsłynniejszych angielskich obrazów XIX wieku. Namalował to dzieło w latach 1851-52 John Everett Millais, obraz wisi dziś w Tate Gallery w Londynie. Przedstawia bohaterkę “Hamleta” Williama Shakespeare’a, która po popadnięciu w obłęd utopiła się.
W 1848 roku studenci The Royal Academy of Art: Jonh Everett Millais, William Holman Hunt i Dante Gabriel Rossetti założyli stowarzyszenie artystyczne o nazwie Bractwo Prerafaelitów. Młodzi artyści występowali przeciw sztuce akademickiej, odwołując się do tradycji średniowiecznych oraz do sztuki wczesnego włoskiego renesansu (przed Rafaelem – stąd nazwa). Chętnie sięgali do tematów opartych na dawnej literaturze – na przykład do twórczości Shakespeare’a.
Millais najpierw namalował pejzaż, a następnie postać Ofelii. Pozowała mu wówczas 22-letnia Elizabeth Siddal – leżała w sukni w wannie pełnej wody. Niestety, była to zima i dziewczyna strasznie zmarzła, mimo, że pod wanną zostały ustawione lampki oliwne, aby podgrzewać wodę (zdaje się że w pewnym momencie zgasły i woda zrobiła się lodowata). W efekcie zapadła na ciężkie przeziębienie (czy też nawet zapalenie płuc), a jej poirytowany ojciec zażądał później od Millaisa zwrotu kosztów leczenia, na sumę 50 funtów. Ostatecznie Millais coś tam zapłacił, ale nie wszystko – w końcu nie dosyć, że był tylko studentem, to jeszcze w dodatku malarzem, zatem w gotówkę raczej nie opływał.
Elizabeth była modelką Prerafaelitów, ale przede wszystkim upodobał ją sobie Dante Gabriel Rossetti. Kilkakrotnie malował ją jako Beatrycze, ukochaną Dantego Alighieri. Gdy Lizzy i Dante Gabriel się zaręczyli, ona zaczęła także malować. Jej zachowany autoportret, w porównaniu do fotografii oraz do pięknych obrazów Rossettiego pokazuje, że Elizabeth nie miała o sobie dobrego mniemania – w każdym razie w rzeczywistości była po prostu piękniejsza, niż jej się wydawało. Pisała także wiersze, z których przebija depresyjna wizja utraconej miłości. Tymczasem Rossetti ją uwielbiał, była jego muzą zarówno w malarstwie, jak i w poezji – co nie zmienia faktu, że kilkakrotnie zrywał zaręczyny i wdawał się w przelotne romanse. W 1860 roku wzięli wreszcie cichy ślub; niestety rodzina Rossettiego nie bardzo akceptowała Elizabeth, jako pochodzącą z “klasy pracującej”. Ze zdrowiem Elizabeth było wówczas także nie za dobrze – nie była w stanie samodzielnie dotrzeć do kościoła. Ze względu na depresję (związaną ponoć tak ze złym stanem zdrowia, jak i ze “skokami w bok” Rossettiego) zażywała laudanum, od którego się uzależniła.
W 1861 roku Elizabeth zaszła w ciążę, która zakończyła się narodzinami martwej córeczki. W lutym 1862, będąc ponownie w ciąży, przedawkowała laudanum. Rossetti wzywał kolejno czterech lekarzy, zastosowano płukanie żołądka, ale nie udało się uratować Lizzy. Orzeczono przypadkowe przedawkowanie – plotka głosiła, że Rossetti znalazł jednak list pożegnalny wskazujący na samobójstwo, ale zniszczył go, by zapewnić żonie chrześcijański pogrzeb i uniknąć skandalu.
Rossetti straszliwie rozpaczał po śmierci Lizzy, włożył do jej trumny swój dziennik, a w nim część niepublikowanych wierszy, w jedynej kopii. W latach 1863-70 namalował słynny obraz “Beata Beatrix”, na którym znów ukazał żonę jako zmarłą ukochaną Dantego: jest pogrążona w letargu, zaś ognisty ptak składa w jej dłonie kwiat maku – symbol snu i śmierci, niosący skojarzenie także z przedawkowanym przez Elizabeth opium.
Jednakże czas leczy rany, a wybujałe emocje artysty po kilku latach uległy ostudzeniu. Nagle doszedł do wniosku, że w sumie chciałby swoje wiersze z powrotem… rada na to była tylko jedna, a mianowicie: ekshumacja. Malarz i poeta w jednym był jednak na to zbyt wrażliwy – no ale od czego ma się przyjaciół?!
Sprawą zajął się agent Rossettiego, Charles Augustus Howell – ekshumacja została dokonana nocą. Podobno ciało Lizzy było niemal nienaruszone, a rude włosy miały urosnąć i wypełnić niemal całą trumnę. Dziennik wydobyto, nadjedzony przez robaki. Ponoć wizja ekshumacji dręczyła Rossettiego do końca życia, chociaż osobiście w niej nie uczestniczył.
Konkluzja jest smutna: trzeba mieć dużo cierpliwości, by trwać u boku natchnionego artysty. Za życia może wpędzić w depresję, a i po śmierci spokój nie jest gwarantowany. Cóż, to cena bycia muzą.
***
Dodatkowe informacje oraz wskazówki bibliograficzne odnajdziecie Państwo na stronie poświęconej Elizabeth Siddal: http://lizziesiddal.com/
Na deser polecam teledysk, który pokazuje, że obraz “Ofelia” żyje dzisiaj także w popkulturze – a przy okazji to piosenka o miłości destrukcyjnej, więc chyba też pasuje do tego wpisu: