
Napalony na Polskę

Jakiś czas temu, pisząc o przystrojonych w klejnoty relikwiach (wpis dostępny TU) wspominałam, że na osobną historię zasługuje kwestia sprowadzenia do Polski szczątków św. Floriana. Dziś zatem będzie właśnie o tym.
Po pierwsze trzeba podkreślić, że święty Florian, obok Wacława, Wojciecha i Stanisława, to jeden z czterech patronów Królestwa Polskiego. Wydawać by się mogło, że Florian średnio tu pasuje – był to bowiem męczennik wczesnochrześcijański, który poniósł śmierć za wiarę w roku 304. Był legionistą rzymskim, choć związanym z prowincją Noricum, a więc z terenami dzisiejszej Austrii; można zatem powiedzieć, że jak na świętego wczesnochrześcijańskiego był dosyć środkowoeuropejski. Skąd jednak zaszczytne miano patrona w Polsce?
Historia zaczyna się w XII wieku – wedle tradycji od spotkania na studiach dwóch ambitnych młodzieńców. Postanowili oni zrobić znakomite kariery w Kościele i ponoć zawarli pakt, że ten, który osiągnie więcej, pomoże drugiemu w zdobyciu dobrobytu. Jeden z nich – Gedko – został biskupem krakowskim, drugi zaś – Ubaldo – wstąpił na tron papieski i przyjął imię Lucjusza III. Pamiętając o swym pakcie, Lucjusz III zapytał starego przyjaciela Gedkę, czego mu brakuje; ów zaś odparł, że biskupstwo krakowskie jest znakomitą i satysfakcjonującą go posadą, a jeśli czegoś mu brak, to tylko jakichś porządnych relikwii. W XII wieku bowiem nie mieliśmy żadnych świętych szczątków; relikwie Wojciecha zostały z Gniezna ukradzione w czasie najazdu Brzetysława i wywiezione do Pragi w wieku XI, zaś na kanonizację Stanisława trzeba było jeszcze poczekać aż do wieku XIII.
Wybrała się zatem do Rzymu delegacja z Polski – w końcu papież ma tyle świętych męczenników po kościołach, że na pewno się jakimiś podzieli. Ojciec Święty, jak mówi legenda, chciał w pierwszej chwili podzielić się św. Wawrzyńcem lub św. Szczepanem, ci jednak po otwarciu trumien ostentacyjnie odwrócili się, co było jasnym znakiem, że nie życzą sobie być przenoszeni. Polacy posmutnieli, w końcu wyszło na to, że nawet zwłoki nie chcą imigrować do naszego pięknego kraju… i wtedy z zaskoczenia wypowiedział się inny trup, pochowany pod spodem. Wysunął oto z grobu swą kościstą rękę, a w niej trzymał kartę, na której złotymi literami napisane było “ja udam się do Polski”! I tak oto święty Florian sam się na tę wycieczkę zgłosił. Ale trzeba zauważyć, że Wawrzyniec i Szczepan byli diakonami, a Florian był żołnierzem, więc był odważniejszy.
Zapakowawszy szczątki polska delegacja wyruszyła w drogę powrotną – celem miała być katedra na Wawelu. Jednak Florian, jak już można to było zauważyć, był świętym z charakterem i lubił sam o sobie decydować. I oto kawałek przed Krakowem wóz zatrzymał się, a konie nie chciały iść dalej. Florian po prostu sam zdecydował, gdzie ma być jego sanktuarium – dopiero uroczyste przyrzeczenie budowy w tym miejscu świątyni sprawiło, że konie znów zdecydowały się ruszyć. Oczywiście słowa trzeba było dotrzymać – tak powstał kościół św. Floriana, w pobliżu dzisiejszego dworca głównego. W XII wieku jednak było to miejsce oddalone od Krakowa:
Niegdyś podkrakowskie miasto, a dzisiejsza dzielnica Kleparz to właśnie miejsce kultu świętego Floriana – dawniej nawet z tego względu nazywano te tereny Florencją! W XVI wieku w wielkim pożarze z całej okolicy ocalał jedynie kościół św. Floriana – dziś często można spotkać się z teorią, że to od tego czasu Florian jest patronem strażaków. Nie jest to jednak prawda, ponieważ święty ów czczony był jako chroniący od ognia już wcześniej, w średniowieczu, szczególnie w Austrii. Późnośredniowieczne legendy tłumaczą to faktem, że Florian miał w cudowny sposób ugasić płonące miasto jednym kubełkiem wody. Ewentualnie odnosi się to czasem do jego męczeństwa – ponoć planowano spalenie Floriana na stosie, on jednak zachęcił oprawców mówiąc, że po płomieniach wstąpi do nieba; oni zaś stwierdzili, że nie będą ryzykować i jednak postanowili go utopić. Tak czy inaczej, Florian przedstawiany jest od średniowiecza jako gaszący pożar (chociaż przez to utopienie miał także chronić przed powodziami).
Co ciekawe, Austriacy mają tak zwaną “zasadę Floriana”, która wydaje się pochodzić z wezwania modlitewnego: O heiliger Sankt Florian, verschon’ mein Haus, zünd’ and’re an, co można przetłumaczyć jako “święty Florianie, oszczędź mój dom, podpal jakiś inny”. Niezbyt solidarna sąsiedzka postawa – pewnie dlatego wiele innych środkowoeuropejskich narodów patrzy na Austrię z niejakim dystansem. Ale Austria chyba się nie przejmuje; oni potrafią zadbać o własny dobrobyt. W końcu to Habsburgowie wylansowali sławną dewizę Bella gerant alii, tu, felix Austria, nube (“niech inni prowadzą wojny, ty szczęśliwa Austrio żeń się”). Zawsze lepiej się kochać niż bić, oraz zawsze lepiej gdy płonie dom kogoś innego, a nie nasz.
Świetna historia i rewelacyjnie opowiedziana.
Dziękuję :)
“…zawsze lepiej gdy płonie dom kogoś innego, a nie nasz”. Nie bardzo. Znacznie lepiej jak nie płonie żaden. W myśl zasady: “Powodzenie przyjaciół jest błogosławieństwem”.
A historia napisana cudnie. Prosimy o jeszcze! A może coś jest drukowanego? Pobiegniemy nabyć.
Dziękuję. Drukowane przemyśliwam – zobaczymy. Na razie zapraszam do czytania kolejnych wpisów. Pozdrawiam serdecznie!