
“Ukryte Matki” z dawnych fotografii

Miałam ostatnio przyjemność opublikowania w serwisie internetowym Tygodnika Powszechnego artykułu na temat mitów związanych z dziewiętnastowiecznymi zdjęciami post mortem (tekst dostępny TU). Okazuje się bowiem, że wiele (jeśli nie większość!) zdjęć opisywanych w popularnych portalach jako “post mortem” to w rzeczywistości zwykłe pamiątkowe fotografie żywych osób. Mity z nutką sensacji w sposób niekontrolowany rozprzestrzeniają się w Internecie; oczywiście w XIX i początkach XX wieku faktycznie fotografowano zmarłych, ale nie były to zdjęcia zwłok upozowanych na stojakach, albo z domalowanymi źrenicami!
Nie będę tu jednak streszczać tekstu z serwisu Tygodnika, ale wychodząc od niego odniosę się do innej, choć nieco zbliżonej sprawy: otóż wśród miłośników dawnej fotografii dobrze znany jest niezwykle zaskakujący motyw, określany powszechnie jako “ukryte matki”. Chodzi o zdjęcia małych dzieci (najczęściej dziewiętnastowieczne lub z początków wieku dwudziestego), które usadzone zostały na kolanach postaci przykrytej w całości jakąś zasłoną. Wygląda to dość makabrycznie: kobieta trzymająca dziecko zdaje się być duchem lub upiorem. Po co robiono tego typu zdjęcia?
Sekret kryje się w problemie długiego czasu naświetlania dawnych fotografii: aby uzyskać ostre zdjęcie, trzeba było nie ruszać się przynajmniej przez kilkadziesiąt sekund, a w czasach wcześniejszych nawet przez kilka minut. Najprościej byłoby usadzić do zdjęcia małe dziecko na fotelu, ale wówczas zapewne nie udałoby się utrzymać go w bezruchu. Kobieta trzymająca dziecko w ramionach zapewniała mu poczucie bezpieczeństwa, uspokajała, oraz pilnowała, aby się nie wierciło… zapewne takie zdjęcie było przeznaczone do owalnej ramki, która ograniczyłaby widoczne tło fotografii – upiorna postać pod kocem przy odpowiednim skadrowaniu stałaby się po prostu kotarą otaczającą postać siedzącego dziecka.
Dlaczego jednak mamy tu do czynienia z “ukrytymi matkami”, zamiast normalnego zdjęcia matki z dzieckiem? Najczęściej tłumaczy się to chęcią samodzielnego sportretowania dziecka ze zdjęcia. Czyżby było to echo dawnych tradycji arystokratycznych, gdy zamawianie osobnych portretów dla każdego członka rodziny było sposobem na podkreślenie swego statusu materialnego? A może wręcz przeciwnie – gdyby zbiorowa fotografia była droższa (np. przez koszty retuszu każdej twarzy), można by było zaoszczędzić, ukrywając matkę ze zdjęcia? Otóż ja sądzę, że akurat w tym przypadku nie chodziło o pieniądze – takie próby wyjaśnienia fenomenu “ukrytych matek” świadczą o zmianie kulturowo-społecznej, która dokonała się na przestrzeni ostatniego stulecia. O ile bowiem jeszcze można założyć, że w niektórych przypadkach rzeczywiście ktoś mógł zasłaniać postać matki aby uzyskać pojedynczy portret małego dziecka, o tyle w sytuacji zdjęć zbiorowych w towarzystwie starszego rodzeństwa takie zasłanianie matki wydaje się zupełnie bez sensu. To przecież i tak jest portret rodzinny… no chyba, że kobieta trzymająca dziecko do tej rodziny po prostu nie należała!
Zdajemy sobie sprawę, że kobieta trzymająca dziecko do zdjęcia to najprawdopodobniej najbliższa mu osoba – taka, która może uspokoić maluszka, zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa. Automatycznie zakładamy zatem, że jest to matka; tymczasem w realiach zamożnych warstw społeczeństwa XIX i początków XX wieku (a zdjęcia te ukazują raczej dzieci z zamożnych rodzin) małymi dziećmi opiekowały się piastunki! Niemowlęta karmione były przez wynajęte mamki, dziećmi zajmowały się nianie, a potem edukowały je guwernantki. Biologiczna matka w wyższych sferach bywała dla dziecka niemal obcą osobą, zwłaszcza we wczesnym dzieciństwie. Jeśli jednak zamożni państwo decydowali się zainwestować w fotografię swoich dzieci, to przecież nie chcieli na takim zdjęciu mieć uwiecznionej kobiety ze służby. Podejrzewam zatem, że wielu przypadkach “ukryte matki” nie były w rzeczywistości mamami tych fotografowanych dzieci.
Najbardziej zaskakujące jest to, że w niektórych tekstach “ukryte matki” interpretowane są w kontekście zdjęć post mortem – jakoby zakryte kobiety trzymały martwe dziecko… to oczywisty bezsens, bo akurat martwe dziecko nie potrzebowałoby uspokajającego uścisku, aby się nie ruszać! Najprawdopodobniej ta pomyłka wynika z naszego współczesnego odbioru zdjęć z “ukrytymi matkami” – wydają się nam tak upiorne, że pasują do najbardziej makabrycznego, według naszej oceny, kontekstu.
Mity, które dziś budujemy wokół zdjęć z XIX wieku są bardzo interesującym świadectwem zmian kulturowych, które nastąpiły w ciągu ostatnich 100 lat. Doszukujemy się sensacji tam, gdzie jej nie ma; nie bierzemy pod uwagę, że przerażająca zakryta kobieta trzymająca dziecko może nie być jego matką. To jest skądinąd bardzo ciekawe zagadnienie: teoretycznie przyjęliśmy powszechnie, że kobiety mają prawo rozwijać życie zawodowe i osobiste, lecz jednocześnie oczekujemy od matek, że samodzielnie będą wychowywać dzieci. Która kobieta dziś odważyłaby się powiedzieć, że może, owszem, urodzić dziecko, ale potem chce oddać je “na odchowanie” – nie karmić, nie wstawać w środku nocy, nie tracić czasu, zgrabnej figury i życia towarzyskiego? A w XIX wieku to było zupełnie naturalne założenie, szczególnie w wyższych sferach. Tylko że nawet jeśli taka niania nawiązywała bardzo bliską relację z wychowywanymi przez siebie od niemowląt dziećmi, to i tak nie powinna była pojawiać się z nimi na wspólnej fotografii.
Rewelacja! O “ukrytych matkach” czytałem parę razy, np. w Guardianie czy La Reppublica, w recenzjach wystawy na weneckim Biennale czy wydanego z tej okazji katalogu, ale nie pamiętam (a raczej zwróciłbym na to uwagę), żeby w tamtych tekstach pojawiła się tak prosta, a zarazem przekonywająca interpretacja: to po prostu nie były żadne matki, lecz osoby, których obecność na pamiątkowych portretach uznawano za niestosowną: służące, niańki, być może nawet zupełnie postronne osoby z personelu studia fotograficznego. Brzmi to znacznie logiczniej niż mętne wywody o uprzedmiotowieniu kobiety czy tłumionej mizoginii w kulturze epoki wiktoriańskiej.
Inna sprawa, że tak banalne, choć prawdopodobnie trafne wytłumaczenie trochę rozczarowuje. Magia fotografii przynajmniej częściowo opiera się na oczekiwaniu nieintencjonalnego przekazu zawartego w zdjęciu.
Dziękuję!
Właśnie to jest bardzo dziwne według mnie, że nie widać w innych tekstach tego – wydawałoby się dość oczywistego – wyjaśnienia. Ja i tak się przecież w fotografii nie specjalizuję; a jednak przewinęło mi się gdzieś kiedyś fragmentarycznie coś z “The Year-book of Photography and Amateur’s Guide” z lat 70-tych XIX wieku – tam są wskazówki, jak fotografować małe dzieci. I pojawiają się właśnie take porady: “you cannot do better than give it a trial on the nurse’s lap, previously throwing an old lace shawl over the nurse’s head, falling over the lap”; a potem jeszcze: “Be careful the nurse’s hands are not spread wide open in front of the baby. Let her hide them under its dress; she can then get a firm grip if necessary”. Nie wiem też, czy mi się tylko wydaje, ale na ostatnim zdjęciu z powyższego wpisu wygląda, jakby kobieta trzymająca dziecko była Murzynką? A w każdym razie jej przedramię ma bardzo ciemną karnację, ciemniejszą niż skóra dziecka. Pewnie to nie jego matka.
Z drugiej strony, czy rzeczywiście takie wyjaśnienie psuje magię, zabiera ten nieintencjonalny przekaz? Może nie ma tu oczekiwanego uprzedmiotowienia kobiety czy tłumionej mizoginii, ale za to jest uprzedmiotowienie służby, i chyba też specyficzne podejście do dziecka, skoro można je oddać całkowicie pod opiekę osobie, której jednocześnie nie traktuje się jako członka rodziny. Dzisiaj tendencje są zupełnie inne, przyjmuje się, że nawet pani z przedszkola staje się dla dziecka “ciocią”. Właściwie nawet wydaje mi się, że samo wycinanie ze zdjęcia dziecka najbliższej mu osoby (bo chyba tak w wielu przypadkach było, że dla dzieci niania bywała najbliższą osobą) jest tak naprawdę dosyć czytelnym sygnałem, że emocje dziecka i relacje, które buduje, nie są dla jego rodzica w ogóle przedmiotem zainteresowania. Tu chyba kryją się naprawdę ciekawe wnioski odnośnie ówczesnego społeczeństwa, chociaż idą innym torem, niż większość dzisiejszych odbiorców się spodziewa.
Bardzo ciekawy wpis, bardzo zainteresowałem się ta sprawą :)
Cieszę się! pozdrawiam serdecznie.
Fakt, wygląda to dość makabrycznie. Upiornie wręcz, jak z filmu grozy w stylu retro. Ja po ram pierwszy z “ukrytymi matkami” zetknęłam się w blogu Agnieszki Lisak. http://www.lisak.net.pl/blog/?p=2391
Ale tu wyjaśnienie jest znacznie szersze i bardzo ciekawe.
Dziękuję. Za wpis, za bloga i za audycję w radio, której słuchamy całą rodziną. Bo mimo, że jest mądra, to bardzo miło słucha się jej przy przy rodzinnej obiado-kolacji :). Nawet mój 11-letni syn chętnie ogląda fotografie dzieł sztuki, o których Pani opowiada. Wiem co mówię, bo sama wychowałam się w domu historyków sztuki i głównie z tego powodu wybrałam inne studia :)
Bardzo serdecznie dziękuję! Niezwykle cenne są dla mnie głosy od Czytelników i Słuchaczy, a wręcz bezcenne :) Pozdrawiam gorąco Panią i całą Pani Rodzinę, a zwłaszcza Syna!