
Nie zadzieraj z Węgierką

Dziś postanowiłam poszukać ciekawostek w sztuce naszych bratanków Węgrów, choć tak naprawdę postać, o której chcę napisać, ma duże związki także z Polską. Chodzi o św. Władysława; w polskiej sztuce nie ma zbyt wielu jego przedstawień – a szkoda, bo jak by nie było, to osobisty patron kilku polskich królów. W dodatku, jak zanotował Gall Anonim, późniejszy święty Władysław – choć był władcą Węgier – urodził się i wychował w Polsce!
Ojcem św. Władysława był Bela I z dynastii Arpadów, zaś jego matką córka polskiego króla Mieszka II. Władysław urodził się w latach 40-tych XI wieku, gdy jego ojciec przebywał w Polsce na wygnaniu. Później jednak, w 1060 r. Bela, pokonawszy swego brata, został Królem Węgier. Przepychanki o tron węgierski pomiędzy przedstawicielami rodu Arpadow ciągnęły się w kolejnych pokoleniach; w każdym razie sam Władysław też w końcu zasiadł na Węgierskim tronie, po śmierci swego brata Gejzy I (1077 r.). Władysław zmarł w 1095 r, a niecałe sto lat później został ogłoszony świętym; jego legendy rozwijały się od XIII wieku. Władca ten został jednym ze świętych patronów Węgier – w XIV wieku przyjął jego imię wielki książę litewski Jagiełło, niewątpliwie ku ukontentowaniu węgierskiej królewny Jadwigi Andegaweńskiej, którą poślubił.
Wyjątkowo interesujące są średniowieczne malowidła ścienne z legendą św. Władysława – takich cykli zachowało się całkiem sporo na terenach dawnego królestwa Węgier (część z nich dzisiaj znajduje się na Słowacji, a sporo – w dzisiejszej Rumunii). Są one niezwykle ciekawe, bowiem koncentrują się głównie na jednym dość krwawym epizodzie z legendy świętego. Władysław to święty wojownik, a najważniejszym – sądząc po ikonografii – epizodem z jego żywota było pokonanie wojownika Kumana.
Opowieść zamieszczona w czternastowiecznej węgierskiej “Kronice Ilustrowanej” (Chronicon Pictum) jest następująca: książę Władysław zobaczył raz pogańskiego wojownika (“Kumana” – czyli przedstawiciela wędrownego ludu Połowców, spokrewnionego z Turkami Seldżuckimi), który porwał węgierską dziewczynę. Święty postanowił uratować to dziewczę – gonił najpierw poganina konno, ale nie mógł go doścignąć. Zawołał więc do porwanej dziewczyny, żeby zrzuciła swego oprawcę z konia. Gdy tak się stało, Władysław stanął ze swym przeciwnikiem do walki wręcz, pokonał go i zabił.
Jak dla mnie najciekawsza w średniowiecznych malowidłach ukazujących tę opowieść jest rola dzieweczki, czy może nawet dziewczynki, w całej tej walce. Jakkolwiek tekst Kroniki nie opisuje dziewczyny jako zaangażowanej w walkę przeciwnikiem, to malowidła ukazują ją niemalże jako sprawczynię śmierci Kumana. Oto bowiem dziewczynka znacząco pomogła Władysławowi w pokonaniu poganina: na malowidłach widzimy, że w momencie, gdy obaj wojownicy walczyli ze sobą, dziewczę wkroczyło do akcji i podcięło Kumana za pomocą topora!
Co jeszcze bardziej zaskakujące, w następnej scenie, czyli w przedstawieniu śmierci Kumana, Władysław jedynie podtrzymuje pokonanego wroga, zaś to dziewczynka dokonuje właściwej egzekucji, czyli obcina głowę pokonanego!
Na koniec oboje – Władysław i dziewczynka – oddają się przyjemnemu odpoczynkowi. Książę, jako wybawiciel niewiasty, zyskuje prawo do ułożenia swej głowy na jej kolanach. Tak oto do żywotu świętego wkroczył tradycyjny motyw ze świeckiego romansu: rycerz ratuje damę porwaną przez grubianina, zabija go, a w zamian może cieszyć się względami ocalonej pani.
Zazwyczaj jednak damy w opałach miały to do siebie, że pozwalały się uratować dzielnym rycerzom, nie mieszając się do samej walki. Krwiożercza dziewczynka, podcinająca nogi swojemu oprawcy, a następnie własnoręcznie (i z pewną satysfakcją) obcinająca mu głowę, może budzić w nas pewien niepokój.
Duża część tych interesujących malowideł zachowała się, jak wspomniałam, na terenach dzisiejszej Rumunii. Ciekawe, czy żądna krwi panna nie była przypadkiem pra-pra-pra…babką słynnego Palownika, zwanego Drakulą… przy okazji można zauważyć, że on też miał na imię “Władek”.
A może to po prostu była średniowieczna silna i niezależna kobieta? A święty Władysław z kolei był dżentelmenem: odmówił sobie przyjemności samodzielnego ścięcia wroga, tylko potrzymał go wygodnie, żeby dama mogła sama zadać śmiertelny cios. Po wszystkim, zapewne obryzgani krwią, zalegli razem na trawce i ćwierkały im ptaszki, które zleciały się do bezgłowego ciała Kumana. I taka właśnie romantyczna opowieść zdobi święte wnętrza ponad 30 kościołów na terenie dawnego Królestwa Węgier.
***
Zainteresowanym polecam stronę projektu “Szent Laszlo”, zbierającą zdjęcia malowideł z różnych kościołów: http://www.szentlaszlo.com/
“Ojcem św. Władysława był Bela I z dynastii Arpadów, zaś jego matką córka polskiego króla Mieszka II. ”
Kobieta nie ma imienia?
No, w pewnym sensie faktycznie, “kobieta nie ma imienia” ;) Nie wiadomo, jak ta akurat córka Mieszka II miała na imię. Pojawia się w publikacjach historyków jako “Nieznana z imienia córka Mieszka II”. Był taki pomysł, że może mogła mieć na imię Rycheza (Ryksa) – po matce; ale nie ma na to żadnych dowodów (poza ogólną tradycją, żeby któreś z dzieci miało imię po rodzicu). Pojawiła się też hipoteza, że mogła mieć na imię Adelajda, ponieważ Kronika węgiersko-polska (XIII w.) wspomina Adelajdę, siostrę Mieszka I, żonę węgierskiego księcia Gejzy, jako matkę św. Stefana, pierwszego króla Węgier. Gdyby tak było, to kronika ta przekazywałaby imię z dużą ilością błędów w życiorysie (Adelajda byłaby w rzeczywistości nie siostrą Mieszka I, tylko córką Mieszka II, nie żoną Gejzy, tylko żoną Beli, i nie matką św. Stefana, tylko matką św. Władysława). Ta Adelajda z kroniki może być jednak postacią fikcyjną (bo się nie daje potwierdzić w innych źródłach – to raczej jest literacka kreacja archetypicznej pobożnej matki przyszłego świętego), ale też może faktycznie kronikarz – kreując taką fikcyjną postać – nadał jej imię innej węgierskiej matki świętego króla, pochodzącej z Polski.
Ogólnie jednak najbezpieczniej uznać, że imię tej córki Mieszka II, która wyszła za Belę węgierskiego, na razie pozostaje nieznane.
Jak zawsze bardzo ciekawe! Dziękuję!
W zeszłym roku zwiedziłem trochę Słowację i Węgry – szkoda, że o tej Władysławowej legendzie nie wiedziałem. Ale nic straconego – w tym roku w planach Rumunia, mam nadzieję, że na któreś z malowideł o dzielnym królu i jeszcze dzielniejszej damie natrafię. :)
A zainteresowanym Węgrami (i siłą rzeczy Słowacją, jako częścią dawnego królestwa Węgier) polecam książki: “Węgry. Przewodnik historyczny” Andrzeja Hildebrandta oraz Krzysztofa Vargi – “Gulasz z turula”.
Ten turul to mityczny ptak Węgier, przedstawiany na każdym niemal rogu ulicy na Węgrzech w postaci “od orła do wrony”, jak tam się akurat rzeźbiarzowi udało ;). Może to temat na następny odcinek bloga?
Dziękuję za dobre słowa – i za inspirację! Mityczne stworzenia na pewno będą się tu w przyszłych wpisach pojawiać – może i dla turula znajdzie się miejsce ;) serdecznie pozdrawiam!
Mnie również intryguje średniowiecze. To był najdłuższy epizod w historii kultury, najmroczniejszy ale co za tym idzie najciekawszy i tajemniczy ;) Malowidła bardzo ciekawe.
Pozdrawiam serdecznie, Kamila.
Dziękuję! :)
Jako pendant do artykułu ;)
http://metrowarszawa.gazeta.pl/metrowarszawa/56,141635,23144933,polsko-wegierski-plac-zabaw.html
Oooo, REWELACJA! :) dziękuję, ależ odjazd!