
Gorący tyłeczek cesarzówny

W sztuce średniowiecznej, szczególnie w rękopisach albo w dekoracjach gotyckich katedr, zdarzały się rozmaite motywy obsceniczne, oraz treści erotyczne ukazane w dość bezpośredni sposób (zainteresowanym polecam archiwalne wpisy na temat średniowiecznego fallusowego drzewka, oraz wybranych dekoracji katedry w Bourges). Wśród motywów obscenicznych znajdziemy wiele przykładów koncentrujących się na – że tak to ujmę – obszarach pośladkowych; są to w założeniu przedstawienia groteskowe, a ich bohaterami są mężczyźni.
Na pierwszy rzut oka dość zaskakującym wyjątkiem wydaje się być zatem czternastowieczna tabliczka z kości słoniowej, przechowywana w Walters Art Museum w Baltimore. Oto bowiem w górnej części tej tabliczki widzimy płaskorzeźbę, która w nieco kompromitującej pozycji ukazuje bez wątpliwości młodą kobietę! To ma zupełnie inny wydźwięk i nie pasuje do tradycyjnych prześmiewczych średniowiecznych przedstawień.
Otóż w tym przypadku mamy do czynienia z dość dosadną ilustracją konkretnej średniowiecznej legendy. Opowieść dotyczy rzymskiego poety Wergiliusza, który wedle rozwijanych od XIII wieku legend miał być także magiem, czarnoksiężnikiem. Pewnego razu miał zakochać się w córce cesarza (tu różne wersje legendy podają różnych cesarzy) która nazywała się Ysifile albo Febilla. Ona zaś obiecała mu, że mu się odda w nocy w komnacie na szczycie wieży, gdzie poeta miał dotrzeć wciągnięty przez nią w koszu. W połowie drogi jednak cesarzówna przestała ciągnąć za linę i Wergiliusz utknął w tym koszu – kiedy nadszedł dzień, wszyscy zobaczyli poetę zawieszonego w pół drogi do szczytu wieży, no i oczywiście wszyscy śmiali się z jego przygody i jego naiwności. Opowieść o Wergiliuszu w koszu była zestawiana w sztuce średniowiecznej i renesansowej z inną historią, a mianowicie z legendą o tym, jak piękna Filis upokorzyła filozofa Arystotelesa (o tym post dostępny jest TU).
Wergiliusz jednakowoż postanowił się zemścić; najpierw musiał uciekać z Rzymu, ponieważ cesarz postanowił go uwięzić (wredna cesarzówna nie tylko ośmieszyła poetę, ale także wmówiła swemu ojcu, że zalotnik nastawał na jej cześć). Będąc już poza miastem, Wergiliusz skorzystał ze swych czarnoksięskich mocy i rzucił na Rzym klątwę: oto z miasta zniknął wszelki ogień, nie dało się zapalić żadnego płomienia. Rzymianie, by zażegnać tę katastrofę, zgodzili się postępować zgodnie z wytycznymi Wergiliusza – on zaś nakazał rozebrać cesarzównę do naga na placu, a następnie zbliżać świece i łuczywa do jej miejsc intymnych. Wówczas w magiczny sposób owe świece zapalały się… ot i wyjaśnienie zaskakującej scenki ze średniowiecznych tabliczek. Patyki, które postacie ukazane na tych dziełach wydają się wtykać w siedzenie dziewczyny, to po prostu świece, które za chwilę zapłoną magicznym ogniem.
Niektóre wersje tej legendy wskazują, że źródło owego ognia znajdowało się nie w łonie, lecz raczej w końcowej części układu pokarmowego nieszczęsnej cesarzówny. Tak też ilustrowali tę opowieść średniowieczni artyści, oraz niektórzy renesansowi.
Co ciekawe, w nowożytnej sztuce ilustracje tej opowieści ewoluowały w kierunku chyba nieco mniejszej obsceniczności: oto bowiem w czasach renesansu popularniejsze stawały się takie przedstawienia, gdzie Rzymianie odpalają swe świece od łona cesarzówny – frontalnie; taka właśnie grafika, autorstwa Daniela Hopfera (przed 1536), jest w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie, a ciekawy wpis na jej temat znaleźć można na Blogu Polona (dostępny TU).
I nagle okazuje się, jak zwykle, że wszystko już było w średniowieczu. Oto bowiem nasuwa się skojarzenie ze słynnym dziełem Marcela Duchampa (1919): skandalizującym rysunkiem na pocztówce z Moną Lisą, która została przez artystę obdarzona wąsikiem i bródką, zaś całość uzyskała dadaistyczny tytuł “L.H.O.O.Q.” Litery te, przeczytane po francusku, brzmią mniej więcej jak zdanie “Elle a chaud au cul”, czyli “gorąco jej w dupę”.
Rozumieć to zapewne należy jako zwrot oznaczający “gorącą laskę”, kolokwialnie: “niezły tyłek”; ale jednak warto pamiętać, że przysłowiowy “hot ass” rozumiany dosłownie ma w kulturze europejskiej porządne tradycje, osadzone w średniowiecznej literaturze i sztuce. Temat gorącego tyłeczka okazuje się zatem zupełnie naukowy: ale chyba w to nikt nie wątpi, wszakże ten blog pisze bardzo poważna mediewistka.
Na pierwszy rzut oka istotnie wygląda to na opowieść analogiczną do niefortunnej przygody Arystotelesa, opisanej w “Lai d’Aristote”, i nawet pojawiają się w literaturze przedmiotu odniesienia do domniemanego “Lai de Virgile”, jednakże samo istnienie takiego tekstu jest jedynie hipotezą. Co zaskakujące, wygląda na to, pierwszym znanym opracowaniem literackim tego motywu jest paralelna historia z hebrajskiej Sefer ha-Zikhronot (Księgi Pamięci) Eleazara ben Aszera ha-Leviego (ok. 1325). Jej bohaterem nie jest Wergiliusz, rzecz bowiem dzieje się za cesarza Tytusa. Kobieta, mimo że niepiśmienna, jest jeszcze bardziej perfidna, każąc magowi zwiedzionemu jej urodą spędzić w koszu cztery dni, przy czym w końcu uwolniony spada on z wysokości i łamie żebro. Ta samowolnie wymierzona przez niewiastę kara za próbę cudzołóstwa nie pozostaje bez wiadomego odwetu. Mag nakazuje ją rozebrać i kolejno zapalać świece od jej łona (inaczej niż na reliefie z Walters Art Museum, gdzie najwidoczniej wstyd i męka trwały krócej, bowiem widać, że ogień raz zapalonej świecy można było przekazać dalej). Historia kończy się istną masakrą, kiedy wraca mąż i udaje się z pretensjami do rodziny małżonki, w wyniku czego ginie 40035 (sic!) ludzi .
Eli Yassif, autor opracowania, z którego czerpię te informacje, uważa, że rodowód legendy jest wschodni, indyjski, i ma ona związek z pogańskimi rytuałami ognia, które zarówno w tej żydowskiej, jak i w chrześcijańskich pseudohistorycznych (z Wergiliuszem w roli głównej) wersjach starano się zdeprecjonować i ośmieszyć, niezależnie od znanego motywu zagrożenia, jakim kobiecy seksapil jest dla mądrości i cnoty mężczyzny. Utożsamienie maga z Wergiliuszem utrwaliło się natomiast tak silnie, że pojawia się on w koszu nawet w takich nobliwych kontekstach, jak np. frontispis francuskiego wydania Eneidy z 1529 roku. Ciekawe byłoby też prześledzenie subtelniejszych różnic poszczególnych wariantów, gdzie, tak jak w przypadku opowieści o Arystotelesie, mamy do czynienia z różnym balansem winy i kary – od łagodnych do jawnie, wręcz agresywnie mizoginicznych.
I znów wrzuciła Pani temat prowokujący do szperania w necie* i stawiania pytań. Co oczywiście jest powodem, dla którego śledzę Pani wpisy ;)
*Wyszperane: https://bit.ly/2IYPow8 i https://bit.ly/2H2gceh
Bardzo dziękuję za niezwykle cenny komentarz; artykuł Eli Yassifa znam i rzeczywiście jest on godny polecenia dla tych, którzy chcą zgłębić temat. Przy okazji mogę także dodatkowo polecić tekst Jerzego Miziołka na temat obrazów z Arystotelesem i Wergiliuszem, które zostały podarowane przez Karolinę Lanckorońską Zamkowi Królewskiemu na Wawelu: http://archiv.ub.uni-heidelberg.de/artdok/1474/1/Miziolek_Virgil_in_the_basket_2008.pdf
Pozdrawiam bardzo serdecznie!
Dziękuję. Takie wędrówki toposów i wzajemne powiązania szczególnie mnie fascynują. Artykuł przeczytam w wolnej chwili, ale już przy pobieżnym przejrzeniu zwrócił moją uwagę pewien szczegół, dotyczący jednej z włoskich wersji legendy (Sercambi). Otóż Wergiliusz miał doznać owej przykrej przygody za panowania cesarza Hadriana, co jednak nie zgadza się nawet w przybliżeniu z chronologią (panowie rozminęli się w czasie o prawie stulecie). Cóż, Sercambi musiał polegać wyłącznie na pamięci, nie mogąc liczyć na konsultacje z wujkiem Google ;)
Pozdrawiam wzajemnie.