
Chodź, pomaluj mój świat…

Już jakiś czas temu na facebookowej stronie The Brief – co znosi psychika grafika (gdzie znaleźć można fragmenty z korespondencji między grafikami a klientami) ukazał się taki oto obrazek:
Z mojego (mediewistycznego) punktu widzenia klient jak najbardziej ma rację: wszakże istnieją kolory tanie i drogie! Od razu pozwoliłam sobie na zrobienie z tego własnego mema: jest to tak zwany hermetyczny żarcik typu “branżóweczka”. Tylko średniowiecznicy zrozumieją.
Kolory w sztuce dawnej nigdy nie są przypadkowe. Na ich wybór wpływało wiele czynników: koszty barwników, znaczenie symboliczne danej barwy, a także ograniczenia związane z techniką wykonania dzieła sztuki (przykładowo, witraże tworzono barwiąc szkło głównie tlenkami metali, bo te akurat wytrzymywały temperaturę topnienia szkła, co oczywiście oznaczało ograniczoną paletę barw). Oczywiście w kwestii kosztów rzecz była w tym, że zróżnicowana była cena materiałów, z których dany kolor był pozyskiwany. Nie pozostawało to rzecz jasna bez wpływu na symbolikę owego koloru i wykorzystanie go na przykład do malowania szat określonych postaci. Przykładowo, Chrystus albo Matka Boska raczej nie bywali ukazywani jako odziani na zielono. Czy to brzydki kolor? Ależ skąd! Ale zieleń, uzyskiwana z miedzi, była po prostu tanim, a co za tym idzie niespecjalnie prestiżowym barwnikiem. Zupełnie inaczej sprawa miała się z błękitem i purpurą.
Szlachetny, głęboki niebieski kolor, bardzo kosztowny, uzyskiwano z rzadko występującego minerału zwanego lapis lazuri. Oczywiście dało się jakoś tam zastąpić go tańszym zamiennikiem, na przykład popularniejszym minerałem: azurytem. To właśnie ze względu na koszty różnych minerałów, w kontraktach które zleceniodawcy podpisywali z artystami, często pojawiały się zapisy, jakie dokładnie barwniki mają zostać wykorzystane.
Symbolika błękitu w dużej mierze wiązała się także z faktem, że jest to kolor nieba – dla Izraelitów niebieska szata wierzchnia najwyższego kapłana symbolizowała jego bezpośrednie obcowanie z Bogiem, a w Starym Testamencie znajdziemy określenie błękitu jako barwy królewskiej. Drugą taką barwą była purpura – jeden z najszlachetniejszych barwników starożytności. Kolor ten, uzyskiwany z wydzielin ślimaków z gatunku rozkolców, występował w różnych odcieniach: od czerwonawych po fioletowe. Owidiusz, krytykując w swojej “Sztuce kochania” zbytnią rozrzutność niektórych pań w kwestii ubiorów, odniósł się właśnie do purpury:
Cóż powiedzieć mam o sukniach?
Piękności rozkoszne moje,
pocóż z tyryjskiej purpury
używać najdroższe stroje?
Po co na sobie obnosić
dochody swe całoroczne?
Tyle jest tańszych kolorów…
(tłum. J. Ejsmond)
Purpura była kolorem świętym, boskim, królewskim – w Bizancjum następca tronu rodził się w purpurze (w pościeli purpurowej i w komnacie dekorowanej porfirem, czyli kamieniem o czerwonej barwie) i otrzymywał tytuł Porfirogeneta. W sztuce bizantyńskiej i prawosławnej w przedstawieniach Bożego Narodzenia Maria leży często na czerwonej “poduszce”, oto bowiem rodzi Zbawiciela: w grocie i w ubóstwie przychodzi na świat władca świata.
A na koniec niniejszego wpisu zostawiłam informację wstydliwą: otóż zachował się zapis o tym, że malarz Claeys Polains w 1485 roku był sądzony w Brugii za fałszowanie pigmentów. Niestety z jego nazwiska wnioskuje się, że był to Polak… Naprawdę nie wiem dlaczego nawet w poszukiwaniu wzmianek źródłowych o obecności polskich artystów w Niderlandach trafiamy jedynie na informację o oszuście.
***
Zainteresowanym polecam publikacje Barbary Bodziony o różnych pigmentach, oraz jej blog na temat średniowiecznego iluminatorstwa.