
Transseksualizm?

Jedną z najbardziej chyba zaskakujących rzeźb starożytnych w kolekcji Luwru jest Śpiący Hermafrodyta – to rzymski marmurowy posąg, będący kopią niezachowanej hellenistycznej rzeźby greckiej z brązu (z połowy II w. pn.e., wspomnianej w Historii Naturalnej Pliniusza Starszego). Przedstawia on nagą śpiącą kobietę (w dość erotycznej pozie) – tyle że kobieta ta ma męskie narządy płciowe.
Mityczny Hermafrodyta to syn Hermesa i Afrodyty – Owidiusz napisał, że chłopiec ten padł ofiarą najady (nimfy wodnej) Salmakis, która zaślepiona żądzą uprosiła bogów, aby ich ciała stały się jednym: i tak powstała istota o cechach obu płci. Kult Hermafrodyty związany był z obrzędami zaślubin; prawdopodobnie bóstwo to uosabiało, między innymi, ideę zjednoczenia płciowego mężczyzny i kobiety w ramach instytucji małżeństwa.
Gdy w pierwszym dwudziestoleciu XVII wieku w Rzymie odkryto tę rzeźbę (w pobliżu dawnych Term Dioklecjana), natychmiast zainteresował się nią kardynał Scipione Borghese. Zadbał, by Hermafrodyta trafił do jego willi (Villa Borghese w Rzymie, w której kardynał zebrał dość imponującą kolekcję dzieł sztuki), gdzie na ekspozycję rzeźby przeznaczył osobny pokój. Zamówił także u słynnego Gian Lorenza Berniniego dorzeźbienie materaca, na którym leży Hermafrodyta. Ten materac dziś wydaje nam się niezwykle współczesny; w XVII wieku, jak mówią źródła, goście kardynała przysiadali na nim sądząc, że jest prawdziwy (a nie wyrzeźbiony z marmuru).
Kardynał najwyraźniej nie miał problemu z obupłciową (transseksualną?) postacią mitologiczną – ale mieszanie (zacieranie?) płci występowało także czasami w sztuce chrześcijańskiej. Weźmy na przykład takiego Św. Jana Chrzciciela Leonarda da Vinci (ok. 1513-16, Paryż, Luwr). To w zasadzie jest obraz ukazujący mężczyznę z głową kobiety.
Twarz Jana w obrazie Leonarda zupełnie nie pasuje do tradycyjnej ikonografii Chrzciciela, którego w sztuce przedstawiano jako mężczyznę „zarośniętego” i nieco dzikiego: o długich rozwichrzonych włosach i z gęstym zarostem na twarzy. Jako młodzieńca bez brody i wąsów przedstawiano natomiast świętego Jana Ewangelistę, najmłodszego z uczniów Chrystusa. Oczywiście nie możemy zakładać, że Leonardowi da Vinci pomylili się Janowie. Jestem przekonana, że artysta w tym wypadku świadomie przedstawił Chrzciciela jako mężczyznę o twarzy kobiety, czyli jako osobę o niezidentyfikowanej płci. To bowiem, wbrew pozorom, ma teologiczny sens.
Jan Chrzciciel już w łonie swej matki, św. Elżbiety, rozpoznał Mesjasza ukrytego w ciele Marii – w czasie Nawiedzenia Elżbieta powiedziała Marii: „Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie” (Łk 1, 44). Następnie na pustyni określił Jezusa jako Baranka Bożego – najczęściej przez to ukazywano Jana Chrzciciela jako wskazującego na na postać Chrystusa lub baranka, często z podpisem „ecce Agnus Dei” (oto Baranek Boży). Jan Chrziciel to po prostu Zwiastun Pański. A w Biblii zwiastunami przynoszącymi wieści od Boga są aniołowie. Od XIV w., szczególnie w ikonografii prawosławnej, pojawiało się przedstawienie św. Jana jako skrzydlatego Anioła Pustyni.
I tu doszukiwałabym się źródła „transpłciowego” przedstawienia Jana Chrzciciela: anioł to wszak istota bezpłciowa, a w sztuce gotyckiej tradycyjnie aniołów ukazywano jako delikatnych młodzieńców bez zarostu i ze złocistymi loczkami.
No i wreszcie trzeba powiedzieć o przypadku odmiennym, czyli nie o mężczyźnie o jakichś cechach kobiecych, ale o kobiecie, która udawała mężczyznę. Chodzi mianowicie o św. Marinę.
Jej kult narodził się na Wschodzie (zapewne w Syrii, może ok. V w.), ale znany był także w Europie Zachodniej. Marina miała być jedyną córką pewnego człowieka, który postanowił wstąpić do zakonu, ona zaś poszła wraz z nim, przebrana za chłopca. Gdy jej ojciec umarł, ona pozostała w klasztorze jako mnich Marinus. Pewnego razu jakaś panna, która mieszkała niedaleko klasztoru, zaszła w ciążę z pewnym rycerzem, a żeby ukryć swoją hańbę i grzech, powiedziała wszystkim, że ciąża jest wynikiem gwałtu i że sprawcą był młody mnich Marinus. Marina z pokorą przyjęła to oskarżenie i pozwoliła na to, żeby wszyscy myśleli, że jest gwałcicielem – najwyraźniej bardziej zależało jej na tym, żeby nie ujawnić swej naturalnej płci. Za karę została wyrzucona z zakonu, a że nie miała dokąd pójść, to po prostu pozostała pod bramą klasztoru jako żebrak. Poza tym Złota Legenda mówi, że opiekowała się swym rzekomym dzieckiem przez dwa lata. W końcu mnisi zlitowali się nad Marinusem, widząc jego pokorę, i pozwolili mu wrócić do klasztoru. Dopiero po latach, gdy Marina umarła, a współbracia chcieli obmyć jej ciało przed pogrzebem, wydało się, że to była kobieta.
Kult św. Mariny obecny był także w Krakowie – jej wizerunek (obok św. Marii Egipcjanki) znajdziemy na jednej z kwater Poliptyku św. Jana Jałmużnika z kościoła Augustianów na Kazimierzu (przed 1504, Muzeum Narodowe w Krakowie).
Sądzę, że to właśnie św. Marina znakomicie nadawałaby się na patronkę ruchów LGBT+.
Polecam zapoznać się z rycinami Jacques Bellange’a który przedstawił Św. Jana w bardzo nietypowy sposób :)