
Artysta zapomniany

Raz jeszcze, przynajmniej wirtualnie, wrócę dziś do Yorku – tym razem postanowiłam opowiedzieć o tym, jak mediewistkę wciągnął pewien nowożytny obraz. Otóż w ramach pracy w projekcie National Inventory of Continental European Paintings trafiłam w York Art Gallery na piękny portret młodej kobiety. Flamandzki, sądząc po stroju damy – z pierwszej połowy XVII wieku. Przypisywany był Cornelisowi de Vos, ale jakoś tak bez sensownego uzasadnienia. Pierwsza moja myśl, gdy popatrzyłam na to, jak malowana jest ta postać była taka, że de Vos (który raczej posługiwał się precyzyjnym, laserunkowym modelunkiem) to to na pewno nie jest.
Średniowiecznicy nieczęsto porywają się na naukowe opracowanie obrazu nowożytnego – inną sprawą jest ogólne katalogowanie kolekcji, czy też teksty popularyzatorskie, a inną – próba zadatowania czy atrybucji w formie porządnego artykułu naukowego. Ten obraz jednak mnie zachwycił. Zapewne był to portret zaręczynowy, bo dziewczyna nie ma nakrycia głowy – jest zatem jeszcze panną – ale zarazem na jej palcu widoczny jest pierścionek. Może – jak to często bywało – narzeczony nie był kochankiem z marzeń, i młoda kobieta nie pałała szczęściem na myśl o nadchodzącym zamęściu? Nie mogłam oderwać wzroku od smutnych oczu młodej kobiety.
Ale poza tym to jest po prostu świetny obraz. Mleczna karnacja damy, modelowana błękitem i różem, oraz szkicowo kształtowane kosmyki włosów przywodzą mi na myśl portrety pędzla van Dycka lub Rubensa, czego ciekawym przykładem może być zestawienie z autoportretem (?) młodego Van Dycka (ok. 1617, Rubenshuis w Antwerpii), który niektórzy badacze przypisywali Rubensowi:
Żmudne badania porównawcze obrazu z Yorku z dziełami różnych artystów z kręgu Rubensa i Van Dycka doprowadziły mnie do konkluzji, że obraz z Yorku można przypisać niejakiemu Janowi Cossiersowi. Sama o nim wcześniej nie słyszałam, a okazuje się, że był to naprawdę dobry malarz – zachowane źródła (listy) wskazują, że uchodził za cenionego portrecistę. Świadczą o tym zresztą także zachowane (podpisane) rysunki przedstawiające jego trzech synów. To naprawdę niezłe portrety (a trzeba pamiętać, że dzieci nie portretuje się łatwo, jako że mają one zazwyczaj trudności z wielogodzinnym pozowaniem):
Również sygnowanym portretem pędzla Cossiersa jest obraz przechowywany dziś w Detroit Institute of Arts – szczegóły modelunku są naprawdę bardzo podobne do portretu kobiety z Yorku (choć ten z Yorku jest na desce, a ten z Detroit – na płótnie). O klasie portretu z Detroit może świadczyć to, że zanim w 1979 roku w czasie konserwacji odsłonięto sygnaturę Cossiersa (na bazie kolumny po lewej), obraz ten przypisywano samemu Antonowi Van Dyckowi:
Jan Cossiers nie był zatrudniony na stałe w warsztacie Rubensa, ale czasem z nim współpracował, i potrafił malować w „rubensowskim” stylu. Dowodem na to jest odkrycie sygnatury na obrazie przedstawiającym Prometeusza, pochodzącym z Torre de la Parada pod Madrytem. Obraz ten był elementem dekoracji zamówionych przez Filipa IV Habsburga właśnie u Rubensa; było to duże zlecenie z krótkim terminem realizacji, więc Rubens zaprojektował całość, ale wykonanie podzlecił innym malarzom. Akurat do obrazu „Prometeusz” zachował się także rubensowski szkic – oba te obiekty są dziś w kolekcji Prado w Madrycie. Badacze od dawna dyskutowali, czy obraz ten namalował sam Rubens, czy właśnie jakiś podwykonawca; generalnie dzieło wygląda bardzo „rubensowo”.
Tymczasem w 2015 roku w czasie konserwacji na pochodni Prometeusza odkryto… sygnaturę Jana Cossiersa!
Dlaczego zatem tak dobry artysta popadł w zapomnienie i dzisiaj niemalże na nowo odkrywa się jego twórczość? Sądzę, że częściowo winę za to mogą ponosić… fałszerstwa!
Oto bowiem w Koninklijk Museum voor Schone Kunsten w Antwerpii znajduje się portret chirurga, sygnowany „Cossiers” i uznawany za dzieło tegoż malarza. Niestety, jest to portret bardzo słaby – na jego podstawie z pewnością nie uznalibyśmy, że Jan Cossiers był dobrym portrecistą.
Kiedy przygotowywałam artykuł o portrecie z Yorku, poprosiłam kuratorów z Antwerpii o udostępnienie mi reprodukcji porteru chirurga do badań – dostałam ją i tym bardziej głupio mi było, że muszę na tę uprzejmość muzeum odpowiedzieć stwierdzeniem, że ich obraz jest – moim zdaniem – fałszerstwem… Porównanie jakości artystycznej oraz niezgrabnej sygnatury z portretu chirurga z innymi zachowanymi sygnaturami Cossiersa raczej nie pozostawia wątpliwości.
Swoją drogą, fałszowanie podpisu świadczy o tym, że ów artysta był naprawdę ceniony – i nic dziwnego, skoro jego zachowane dzieła są tak dobre, że bywały atrybuowane Rubensowi lub van Dyckowi. Niestety, mimo zmian atrybucji i coraz lepszego opracowania oeuvre Jana Cossiersa, dziś malarz ten wciąż pozostaje w zasadzie nieznany. Tak jak nieznana jest tożsamość większości portretowanych przez niego osób – w tym także melancholijnej młodej kobiety, której wizerunek dzisiaj zdobi ściany York Art Gallery.
***
Mój artykuł o portrecie kobiety z Yorku (z szerszym kontekstem badań) jest dostępny tu: M. Łanuszka, A Suggested New Attribution of Seventeenth-Century Flemish Portrait of a Lady in York Art Gallery to Jan Cossiers, Biuletyn Historii Sztuki 1/2017, s. 87-107.
Szanowna Pani Magdaleno!
Jak zwykle niezwykle ciekawe – dziękuję!
I przy okazji prośba laika. Pisze Pani, że portret chirurga jest słaby artystycznie. Jak to wlaściwie jest z tym, że coś jest extra, a coś nie bardzo?
Ostatnio oddając do oprawy obrazy u pana ramiarza/szklarza/”oprawcy”;) obrazów (ciekawe jak się ten zawód oficjalnie nazywa?:) zauważyłem duży napis:”Jeśli ci się podoba, to nie pytaj czy ładne”. No właśnie!
Czy wyraźny brak szyi u chirurga z obrazu ten obraz dyskwalifikuje? Bo może portretowany chirurg miał po prostu szyję krótką i obraz to jedynie pokazał?
Tak więc poproszę o zestaw podpowiedzi – jak poznać czy obraz jest dziełem sztuki czy kiczem? (Co do kiczu sprawa jest zresztą oczywista – musi być jeleń! :))
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za komentarz!
Jeśli chodzi o klasę artystyczną, to różnie bywa, i na pewno ja nie wypowiadałabym się w tej kwestii na przykład odnośnie sztuki współczesnej. Ale w prezentowanych tu portretach nowożytnych w tym kręgu chodziło głównie o to, aby iluzjonistycznie ukazać portretowanego: naturalnie, z głębią, światłocieniem, z pewną zręcznością malarską. Nie chodzi o szyję chirurga (czy jej brak), ale o to, że wygląda ogólnie jak jakaś kukła, jego ciało całe jest ujęte niezręcznie, a do tego jest malowany bardzo płasko, schematycznie. Proszę porównać ten portret z zamieszczonym w tym wpisie nieco wyżej Portretem mężczyzny z Detroit – szczególnie dlatego, że obaj panowie są w zasadzie tak samo ubrani. Już sam sposób ukazania mankietów i kołnierzyka różni się znacząco w obu przypadkach. Nie mówiąc o twarzach i dłoniach…