
Nie nadużywajmy wina

W okresie sylwestrowo-noworocznym obserwuję w mediach społecznościowych wzrost popularności pewnej późnośredniowiecznej miniatury, ukazującej młodzieńca, który prawdopodobnie nadużył trunków. Mimo popularności tego przedstawienia, mało kto wie, z jakiej księgi ta ilustracja pochodzi. Jest to mianowicie Tacuinum Sanitatis, zawierający informacje o prozdrowotnych oraz szkodliwych właściwościach różnych produktów żywnościowych i aspektów życia. Pierwowzorem Tacuinum Sanitatis była arabska księga Taqwin al‑sihha (تقوين الصحة, “Tabele zdrowia”), napisana ok. 1050 przez Ibn Butlana z Bagdadu. Została ona przetłumaczona z arabskiego na łacinę prawdopodobnie w połowie XIII wieku w Palermo lub Neapolu. Najsłynniejsze ilustrowane egzemplarze lombardzkie z końca XIV wieku zachowały się do dzisiaj w Wiedniu, Paryżu i Rzymie.
Można powiedzieć, że był to średniowieczny podręcznik dotyczący zdrowego stylu życia, zawierający wiele zaskakująco aktualnych do dziś wskazówek. Wśród najważniejszych warunków owego zdrowego stylu życia dzieło to wymienia: jedzenie i napoje w właściwych ilościach i rodzajach, zażywanie świeżego powietrza, odpowiednia równowaga między między ruchem i wypoczynkiem, jak również między snem i aktywnością. Podkreślano, że duży wpływa na ciało człowieka ma stan jego umysłu, oraz że choroba bierze się z zaburzenia równowagi między wcześniej wymienionymi elementami. Dla zdrowia ważne jest dbanie o dobrą kondycję psychiczną – stąd też w ramach zaleceń znalazło się na przykład spędzanie czasu w towarzystwie i wysłuchiwanie opowieści.
Oprócz tego kluczowa w tym tekście jest teoria humoralna, czyli podstawowa koncepcja medyczna zakorzeniona w naukach starożytnych, wiązana z Hipokratesem, zwanym ojcem medycyny (lekarz grecki żyjący na przełomie V i IV w. p.n.e.). Zakładała ona, że są cztery płyny w ludzkim organizmie, a przewaga któregoś z nich skutkuje posiadaniem określonego temperamentu: cholerycznego (przewaga żółci), sangwinicznego (przewaga krwi), flegmatycznego (przewaga flegmy) lub melancholicznego (przewaga czarnej żółci). Każdy z tych temperamentów wiązał się z podatnością na określone choroby. Jednocześnie wiązano je z czterema żywiołami, określanymi pewnymi cechami: choleryczny ogień miał być gorący i suchy, sangwiniczne powietrze: gorące i wilgotne, flegmatyczna woda: zimna i wilgotna, a melancholiczna ziemia: zimna i sucha.
W Tacuinum Sanitatis znajdziemy informacje, które składniki są zalecane dla określonych temperamentów, oraz w określonych porach roku. I tak wedle powyższego schematu, jako składniki ciepłe i suche (a więc dobre na zimną i wilgotną zimę) wymieniono np. koper, buraki, kapustę i warzywa selerowate; jako zimne i wilgotne (w sam raz na ciepłe i suche lato): czereśnie, pomarańcze, arbuzy i dynie; jako składniki ciepłe i wilgotne (zalecane w czasie zimnej i suchej jesieni) znajdziemy m.in. pszenicę, oliwę z oliwek, oraz makarony, zaś do grupy zimnych i suchych (na ciepłą i wilgotną wiosnę) należą kasze i żołędzie.
Każdy ze składników, produktów żywnościowych, czy też aspektów zdrowego życia, został zilustrowany osobnym przedstawieniem. Pod miniaturami znajdują się opisy wywodzące się z konstrukcji tabel; według nagłówków dla każdego aspektu podana jest natura, optymalna forma, zalety, możliwa szkodliwość, a także remedium na ową szkodliwość. Dodatkowo wspominane były efekty, jakie rzecz dana może wywołać, oraz informacje komu i gdzie jest ona polecana.
Weźmy przykład czerwonego wina: jego natura jest sucha i gorąca, jego optymalna forma to stan klarowny, zaletą jest wspomaganie trawienia, zaś szkodzić może w przypadku słabej wątroby i śledziony. Remedium na szkodliwość czerwonego wina to kwaśne granaty. Jako efekt określono żółć, na koniec zaś podano zalecenia: czerwone wino najlepsze jest dla zimnych temperamentów (czyli dla flegmatyków i melancholików), dla osób w podeszłym wieku, zimą oraz w chłodnym klimacie.
Wina zresztą w tych rękopisach miały po kilka osobnych kart; inaczej traktowano lekkie wina białe, a inaczej ciężkie czerwone. To ostatnie szkodzić miało dzieciom… a ponadto zanotowano, że ubocznym skutkiem nadużycia wina może być obniżenie chęci na odbycie stosunku seksualnego.
A ów stosunek jest osobnym elementem zdrowia w naszych rękopisach – zalecany głównie ludziom młodym, o temperamentach gorących i wilgotnych (sangwinicy), wiosną, popołudniu i w klimacie umiarkowanym. Ma nie tylko służyć przedłużeniu gatunku, ale także uspokojeniu zmysłów. Optymalne warunki to doprowadzenie do pełnej ejakulacji, gdy żadna ze stron nie jest głodna ani przejedzona, po trawieniu, a najlepiej również po wypróżnieniu i oddaniu moczu. Nie poleca się go impotentom.
A jeśli chodzi o przywołane na samym początku tego wpisu miniatury prezentujące wymioty, to są one opisane jako czynność przydatna w przypadku przeciążenia żołądka, ale szkodliwa dla mózgu. Wymioty zresztą znalazły się także wśród zaleceń odnośnie łagodzenia efektów upicia się (obok konsumpcji pożywnego jedzenia).
Czyli po raz kolejny: wszystko już było w średniowieczu. Wino jest dobre, ale w umiarze. Nie należy doprowadzać się do stanu, który zmusi nas do zwrotu posiłku, albo – co gorsza – zniechęci do odbycia coytus. O ile nie jesteśmy impotentami, to jednak zdrowszy sposób na cieszenie się życiem i uzyskanie niezbędnej dla zdrowia wewnętrznej równowagi. A tejże sobie i Państwu życzę, nie tylko w tym Nowym Roku.
Dziwi mnie to, że w Tacuinum Sanitatis zaleca się na „ ciepłe i suche lato” spożywanie pomarańczy, kiedy wiadomo, że drzewo pomarańczy owocuje zimą.
Poza tym, mając na uwadze, że „pierwowzorem Tacuinum Sanitatis była arabska księga Taqwin al sihha (…), napisana ok. 1050 (…) [a] została ona przetłumaczona z arabskiego na łacinę prawdopodobnie w połowie XIII wieku”, należy zwrócić uwagę, że pomarańcza (słodka), ta smaczna i soczysta, inaczej: pomarańcza chińska (nazwa naukowa: Citrus sinensis) co najmniej do XV wieku nie była znana mieszkańcom Europy (nawet Arabom) – https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/pomarancza-gorzka;3960140.html. Oni, natomiast, znali i uprawiali wcześniej (gdzieś od X wieku) tylko pomarańczę gorzką (nazwa naukowa: Citrus × aurantium, arab. nāranj, wł. narancia, ang. Bitter orange, Seville orange, franc. bigaradier, hiszp. naranjo amargo, naranja andaluza). Sęk w tym, że choć owoce drzewa pomarańczy gorzkiej są jadalne, to rzadko są spożywane na surowo, prosto z drzewa, głównie ze względu na ich gorzkawokwaśny smak (https://ecytryna.pl/pomarancza-gorzka-kwasna-citrus-aurantium/).
Pani Doktor, dziękuję za kolejny, ciekawy felieton i życzę Pani wszystkiego dobrego w 2021 oraz więcej interesujących posztukiwań☺
Bardzo, bardzo dziękuję!!!
Jest dokładnie tak, jak Pan napisał: chodzi o pomarańczę gorzką (Cetrona Id Est Narancia), opisaną jako trudna do strawienia (i należy to zapić winem, jak już się zje), a właściwie zaleca się głównie konsumpcję kandyzowanej skórki. Więc chyba niekoniecznie jest to produkt do spożycia w sezonie, gdy owocuje… inna sprawa, że o ile owoc pomarańczy jest opisany jako “zimny i wilgotny”, o tyle jego skórka jest określona jako “sucha i ciepła”, więc wychodziłoby na to, że należy tę skórkę spożywać zimą.
Główna zasada jest taka, że na daną porę roku najlepsze są składniki, których natura jest przeciwna wobec cech owej pory roku, bo wówczas równoważymy sobie elementy.
A z drugiej strony, to nie zawsze jednak działa. Bo na przykład szparagi są określone w tych rękopisach jako gorące i wilgotne (choć, trzeba przyznać, “w pierwszym stopniu”, czyli nieznacznie). Z tego by wynikało, że są dobre na zimną i suchą jesień, ale to oczywiście bez sensu, bo szparagi są wiosną. I dalej zresztą jest wprost napisane, że szparagi są zalecane wiosną i w regionach, gdzie występują (in vere et in regionibus in quibus reperiuntur). Ale przynajmniej podają, że szparagi poleca się zimnym i suchym temperamentom, dla osiągnięcia tej równowagi (czyli melancholikom).
Najserdeczniej pozdrawiam, dziękuję raz jeszcze, i odwzajemniam życzenia wspaniałego 2021! :)
To już wiemy, skąd ta pomarańcza i że właśnie gorzka, czyli nie anachroniczna. Mam tu nawet stosowną kartę z rękopisu wiedeńskiego:
https://onb.digital/result/BAG_18945961
W opisie jest pomarańcza gorzka (Bitterorange), a łaciński tytuł to Cetrona. Zauważmy, że mężczyzna nie waha się jej skosztować. Kwestię identyfikacji szczegółowiej omówiono w artykule Citrus fruit in historical France: Written sources, iconographic and plant remains [https://books.openedition.org/pcjb/2243#bodyftn55], w którym czytamy:
We wszystkich wersjach Tacuinum, drzewa pomarańczowe i cytrynowe są zawsze pokazane z wysmukłym pniem zwieńczonym kulistym bukietem gałęzi i wydłużonymi liśćmi. Z drugiej strony, drzewa cytronowe są albo rysowane jako drzewa, przypominające inne drzewa cytrusowe, albo jako krzewy z wieloma gałęziami, rozrastającymi się promieniście od korzeni. To samo dotyczy zielników: zarówno drzewo pomarańczowe, jak i cytrynowe są przedstawiane w formie kulistej; tylko kolor ich owoców je wyróżnia. Cytrony, zwane również “nabach id est cedrum” lub “zitronen”, różnią się imponującym rozmiarem, który w niektórych egzemplarzach przekracza 30 cm, ale przede wszystkim fakturą ich szorstkich, ziarnistych, wgniecionych i wyboistych owoców, co sprawia, że przypominają kiście białych winogron.
W sumie jednak ilustracje te są w znacznym stopniu umowne i często oddają nie tyle rzetelną wiedzę i obserwacje, co wyobrażenie artysty o roślinach, jakich w życiu na oczy nie oglądał. Kiedyś była na tym blogu dyskusja, zainspirowana motywem poziomek u Boscha (wpis “Zmysł marketingowy”). ;)
Arabskie rękopisy są, niestety, pozbawione ilustracji, a wśród 280 omówionych produktów leczniczych – nie tylko roślinnych zresztą – cytrusy reprezentuje الأترج (al atradż), czyli… cytron. Dobrze znany starożytnym, w tym Teofrastowi, Pliniuszowi Starszemu i (uwaga!) Dioskurydesowi, autorowi De materia medica, o którym to dziele Autorka opowiada w ostatnim podkaście w Tygodniku Powszechnym, i które musiało być jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym źródłem dla Ibn Butlana.
A propos słodkich pomarańczy: Tractatus algorismi niejakiego Jacopo da Firenze, datowany na rok 1307, zawiera pewne zadanie matematyczne, którego pierwsze zdanie brzmi: “Una dona mi manda ad uno giardino a chogliere pomeranzie [melarance] et diciemi, cogline quante a te pare [piace]”. W nawiasach kwadratowych wydawca podał współczesne odpowiedniki słów starowłoskiego oryginału. Melarancia to słodka pomarańcza (Citrus sinensis), znana nam, jak widać, pod nazwą zbliżoną do dawnej włoskiej. Zwracam uwagę na datę: dobrze przed XV stuleciem.
Cóż za wspaniały komentarz! Pozostaje mi tylko podziękować – nic do dodania! :) Najserdeczniej pozdrawiam noworocznie!
Oprócz pomarańczy trzeba wspomnieć o dyni. Dynia zwyczajna Cucurbita pepo L. pochodzi z Ameryki i do Europy została sprowadzona dopiero w XVI w. W Tacuinum Sanitatis opisywana jest tykwa pospolita Lagenaria siceraria z rodziny dyniowatych, która uprawiana była w Europie w średniowieczu.
Bardzo dobry tekst, ciekawa też jestem wspomnianego w podkaście wykładu o zielnikach. Serdeczne pozdrowienia!
Wielkie dzięki za ten komentarz! Użyłam określenia “dynia” ponieważ podpis ilustracji to “Cucurbite”, chociaż to faktycznie są raczej tykwy, ale funkcjonowały pod nazwą dyni. A swoją drogą inna ciekawostka związana jest z biblijną Księgą Jonasza (Jon 4,6); w Biblii Tysiąclecia mamy: “A Pan Bóg sprawił, że krzew rycynusowy wyrósł nad Jonaszem po to, by cień był nad jego głową” i do tego przypis, że “Najprawdopodobniej mowa tu o roślinie rycynusowej, zwanej przez Egipcjan kiki, którą spotyka się bardzo często w krajach Bliskiego Wschodu, Wysoka 1-4 m, ma szerokie liście, a zraniona, szybko więdnie i usycha.” Tymczasem stary przekład italski określił tę roślinę właśnie jako cucurbita; potem św. Hieronim poszedł jednak w bluszcz (“Et praeparavit Dominus Deus hederam, et ascendit super caput lonae”; stąd u Jakuba Wujka mamy “I zgotował Pan Bóg bluszcz, i wyrósł nad głową Jonasza”). Św. Augustyn przywołał historię z pewnej afrykańskiej parafii, gdzie biskup przeczytał fragment Księgi Jonasza w nowym, hieronimowym tłumaczeniu, a gdy doszedł do słowa “hedera”, wierni ponoć zaczęli krzyczeć: „cucurbita!” :D I w Biblii Brzeskiej mamy: “I zgotował Pan Bóg banię, która urosła nad Jonaszem i była zasłoną nad głową jego, broniąc go od niewczasu, tedy się radował Jonasz weselem wielkim z onej banie.”
Ciekawy artykuł o przedstawieniach dyniowatych i psiankowatych w rękopisach Tacuinum:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2685323/
W treści więcej niż obiecuje skromny tytuł.
W oryginalnym tekście hebrajskim nazwa rośliny, która jest wymieniona to krzew rycynowy (po egipsku: kiki): הקיקיון (https://he.wikipedia.org/wiki/%D7%A7%D7%99%D7%A7%D7%99%D7%95%D7%9F_%D7%9E%D7%A6%D7%95%D7%99)
(וימן יהוה אלהים קיקיון ויעל מעל ליונה להיות צל על ראשו להציל לו מרעתו וישמח יונה על הקיקיון שמחה גדולה)
http://www.biblia-internetowa.pl/Jon/4/6.html – Księga Jonasza 4:6
W greckim natomiast jest przytoczona nazwa dyni: „κολοκύνθῃ” (kolokinthi)
„καὶ προσέταξε Κύριος ὁ Θεὸς κολοκύνθῃ, καὶ ἀνέβη ὑπὲρ κεφαλῆς τοῦ Ἰωνᾶ τοῦ εἶναι σκιὰν ὑπεράνω τῆς κεφαλῆς αὐτοῦ τοῦ σκιάζειν αὐτῷ ἀπὸ τῶν κακῶν αὐτοῦ. καὶ ἐχάρη Ἰωνᾶς ἐπὶ τῇ κολοκύνθῃ χαρὰν μεγάλην”
Septuaginta LXX – Księga Jonasza 4:6 (http://biblia-online.pl/Biblia/Septuaginta/Ksiega-Jonasza/4/1).
Ależ ja mam wspaniałych Czytelników! Bardzo dziękuję za ten niezwykle fachowy komentarz. I wszystko jasne; a dynia w Itali jest oczywiście z Septuaginty, bo to były przekłady z greki właśnie. Pozdrawiam najserdeczniej!
Pani Doktor, bardzo dziękuję za miłe słowa! Jedna poprawka do mojej odpowiedzi: to kuriozalne „po egipsku”, które mi wypsnęło się, proszę przeczytać jako „egipskie” – „egipskie „kiki””.
:)
Ależ po egipsku, skoro biblijny, hebrajski qiqaion miałby wywodzić się z egipskiego kiki. Tyle że… W jedynym dostępnym online słowniku, w jakim udało mi się znaleźć egipską nazwę rącznika pospolitego, zwanego też rycynusem, wygląda ona tak:
https://i.ibb.co/1GSDyf4/Hw-1610679743-0.png
co czyta się dmg (naturalnie trzeba dopełnić samogłoskami według fantazji).
W żaden sposób nie przypomina to kk, który to rdzeń występuje w słowach związanych z ciemnością i cieniem (powiedzmy, że to jakiś link z historią Jonasza), ale z żadną rośliną. A w ogóle powinno chyba być qq, jeśli już, taki jednak rdzeń nie istnieje (przynajmniej w tym słowniku).
Z komentarza do Jon 4:6:
Z pewnością rycynus nigdy nie jest używany na Wschodzie jako ochrona przed słońcem, do którego to celu się nie nadaje, tworząc rzadki, otwarty krzew, podczas gdy dynia [lub tykwa, ang. gourd] , jak zaświadcza pan Tristram (‘Land of Israel,’ s. 37), powszechnie stosowana jest do obsadzania trejaży dla zacienienia pergol i altan, zapewniając najskuteczniejszą osłonę. “Mieszkańcom Orientu – mówi Dr. Thomson (‘The Land and the Book,’ s. 15), “nigdy nie przyszłoby do głowy przymuszać ziele rącznika do obrastania wiaty lub sadzić je dla cienia i mało poważaliby kogoś, kto by to robił. Nie nadaje się ono do tego celu w żaden sposób, podczas gdy tysiące altan pokrywają różne pnącza z rodziny dyniowatych”.
Może reakcja owych afrykańskich parafian wynikała nie tyle z konserwatywnego stosunku do Słowa Bożego, co z irytacji lekceważeniem zdrowego rozsądku. ;)
John M. Allegro w słynnej (albo osławionej) książce “The Sacred Mushroom And the Cross” oczywiście wsiada na swojego ulubionego konika:
Obecnie możemy bez wahania zidentyfikować tę historię [o roślinie Jonasza] jako należącą do grupy mitów o grzybach, ponieważ owa sławna roślina, która dała cień Jonaszowi i “wyrosła w ciągu jednej nocy i w jedną noc sczezła”, stawszy się żerem robaka, musiała być grzybem. Nawet imię proroka, Jonasz, nawiązuje do grzybowej nomenklatury…, a motyw uspokojenia burzy można znaleźć w pokrewnych mitologiach.
Kończy jednak dość przytomnie:
Ale “morał” tej baśni, na ile możemy go zrozumieć, wydaje się nie mieć żadnego znaczenia związanego z grzybami.
I chyba w tym poczuciu obcowania z niezgłębioną tajemnicą pozostanę i ja. ;)
O rany, dziękuję :) też wyczuwam tutaj ostatecznie niezgłębioną tajemnicę ;)
Już w antyku w basenie Morza Śródziemnego uprawiano różne gatunki roślin z rodziny dyniowatych: tykwę pospolitą Lagenaria siceraria, arbuz Citrullus lanatus, melon Cucumis melo oraz prawdopodobnie ogórek siewny Cucumis sativus. Terminem Cucurbita określano tykwę pospolitą (syn. dynia butelkowa Cucurbita lagenaria). Tak więc oburzeni wierni krzycząc “Cucurbita” myśleli najpewniej o tykwie.
Pierwsze europejskie przedstawienie jednej z odmian sprowadzonej z Ameryki dyni pospolitej Cucurbita pepo odnaleziono w Godzinkach Anny Bretońskiej, które powstały w latach 1503-1508. w W rękopisie tym dynia z Nowego Świata (o żółtych kwiatach) podpisana jest jako Colloquitida, a tykwa (o białych kwiatach) jako Cucurbita.
Tak jest, bardzo Ci dziękuję, też trafiłam na te Godzinki Anny Bretońskiej (https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2803533/); artykuł który w komentarzach powyżej polecił Pan alfath też jest zresztą szalenie interesujący! :) Ależ nam się tutaj gigantyczna baza wiedzy robi w tych komentarzach <3
Uściski!
Należy dodać, że starożytni Grecy znali drzewo rycynowe (Ricinus communis). Mieli oni na tę roślinę co najmniej trzy nazwy: „κροτών” [kroton] (http://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus%3Atext%3A1999.04.0057%3Aalphabetic+letter%3D*k%3Aentry+group%3D172%3Aentry%3Dkrotw%2Fn), „κίκι” [kiki] (http://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus%3Atext%3A1999.04.0057%3Aalphabetic+letter%3D*k%3Aentry+group%3D116%3Aentry%3Dki%2Fki) – tę nazwę zapożyczyli oczywiście od Egipcjan, oraz „σιλλικύπριον” [sillikyprion] = „σέσελι Κύπριον” [seseli Kyprion] (http://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus%3Atext%3A1999.04.0057%3Aalphabetic+letter%3D*s111%3Aentry+group%3D24%3Aentry%3Dsilliku%2Fprion).
Wzmiankę o egipskiej nazwie rośliny „kiki” i jej uprawie w kraju faraonów można znaleźć w „Dziejach” greckiego historyka Herodota z Halikarnasu, żyjącego w V w. p.n.e. :
„Ci z Egipcjan, którzy mieszkają dokoła żuław, posługują się oliwą do namaszczania z owocu sillikypriów, A ZWĄ JĄ EGIPCJANIE KIKII tak sporządzają: Wzdłuż brzegów rzek i jezior
sieją te sillikypria, które u Hellenów dziko rosną; zasiane w Egipcie, wydają wprawdzie liczne, lecz mało wonne owoce. Gdy je zbiorą, roztłukują je i wytłaczają albo smażą i wygotowują; co z tego spłynie, to się zbiera. Oliwa ta jest tłusta i nie mniej przydatna do lampy niż nasza, tylko ma przykrą woń” (Herodot, „Dzieje”, Księga II, rozdz. 94, tłum. Seweryn Hammer, 1959) – https://absta.pl/herodot-z-halikarnasu-przedstawia-tu-wyniki-swych-bada.html?page=13.
(patrz tekst w oryginale tutaj: http://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus%3Atext%3A1999.01.0125%3Abook%3D2%3Achapter%3D94%3Asection%3D1).
Grecki lekarz i botanik Pedanius Dioskurydes (ok. 40–ok. 90 n.e.) w swoim monumentalnym dziele „Materia Medica” poświęca drzewu rycynowemu cały rozdział, używając różnych jego nazw: „kroton”, „kiki” czy „seseli cyprium” (tj. w terminologii Herodota: „sillikyprion”) – oto IV tom „Materia Medica”, w którym znajduje się omawiany rozdział (w przekładzie angielskim) pt. „4-164. KROTON E KIKI”, s. 719-720: http://www.cancerlynx.com/BOOKFOURROOTS.PDF.
Dzięki za wyjaśnienie zagadki. W greckim słowniku nie sprawdziłem. Piszą o tym kiki w komentarzu na Biblehub.com jak o czymś oczywistym, a nie każdy przecież ma w pamięci każde zdanie Herodota. ;) Jak się okazuje, w łacińskim też znajdziemy cici i cicinum oleum z odesłaniem do Pliniusza (“proximum fit e cici, arbore in Aegypto copiosa (alii crotonem, alii sibi, alii sesamon silvestre eam appellant)” Nat. Hist. XV, vii, 25 . Czy koniec końców informacja pochodzi od Herodota, za którym potem to powtarzano, czy inni słyszeli o kiki niezależnie od niego, to jedna sprawa. Druga i ważniejsza: ani tłumacze Septuaginty, ani łacińscy przed Hieronimem nie skojarzyli “kikajonu” z kiki i wybrali tykwę/dynię, a sam Hieronim zdecydował się na bluszcz (hedera).
Autorka już ten temat poruszyła w artykule w Tygodniku Powszechnym
https://www.tygodnikpowszechny.pl/blogoslawiony-owoc-150148%5D
co mimo wszystko uzupełnię, z pełną świadomością, że jestem tylko amatorem. Otóż Hieronim wcale nie twierdzi, że jego bluszcz to… bluszcz (Hedera helix). Przeciwnie, w liście CXII do św. Augustyna, który miał mu za złe odchodzenie od Septuaginty, pisze tak:
Jednocześnie ukrywasz przede mną, które słowo źle przetłumaczyłem, odbierając tym samym możliwość powiedzenia czegokolwiek we własnej obronie, aby moja odpowiedź nie okazała się zgubna dla twojego zastrzeżenia. Być może chodzi o stary spór o tykwę, który odrodził się po wielu latach drzemki […]. Dałem już na to wystarczającą odpowiedź w moim komentarzu do Jonasza. Teraz powtórzę tylko, że w tym fragmencie, w którym Septuaginta ma “tykwę”, a Aquila i inni dali słowo “bluszcz” (κίσος), w rękopisie hebrajskim jest “ciceion”, co w języku syryjskim, jakim obecnie się mówi, brzmi “ciceia”. Jest to rodzaj krzewu o dużych liściach jak winorośl, a po posadzeniu szybko wyrasta do rozmiarów małego drzewka, trzymającego się prosto na własnej łodydze, i nie wymaga podparcia tyczkami, jak tykwa i bluszcz. Gdybym więc, tłumacząc słowo po słowie, użył słowa “ciceia”, nikt nie wiedziałby, co ono oznacza; gdybym użył słowa “tykwa”, powiedziałbym to, czego nie ma w języku hebrajskim. Dałem więc “bluszcz”, aby nie różnić się od wszystkich innych tłumaczy.
I dalej, w trochę protekcjonalnym tonie:
Jeśli jednak twoi Żydzi twierdzą – przez złośliwość albo ignorancję, jak sam sugerujesz – że w tekście hebrajskim jest słowo, które znajduje się w wersji greckiej i [dotychczasowej] łacińskiej, to oczywiste jest, że albo nie są obeznani z hebrajskim, albo celowo skłamali, żeby zakpić z tych, co sadzą dynie. (to moje wolne tłumaczenie, więc przepraszam ze ewentualne błędy).
Hieronim jakoś nie zwraca uwagi, że Jonasz najpierw postawił szałas, więc dynia miałaby po czym się piąć, ale to szczegół. Jednakże gdyby miał podejrzenie, że kikejon to rycynus, to przecież dałby po prostu ricinus albo nawet cici za Pliniuszem.
Do sporu z Augustynem o jonaszową tykwę nawiązał Dürer w miedziorycie “Św. Hieronim w celi”:
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/a/ac/D%C3%BCrer-Hieronymus-im-Geh%C3%A4us.jpg
Tak więc z powrotem jesteśmy w temacie “sztuka dawna”, co, mam nadzieję, trochę usprawiedliwi wcześniejszą dłuższą dygresję.
Panowie, bardzo dziękuję. Wasze komentarze niesamowicie wzbogacają każdy wpis! :)
Trafiłam na Pani blog i niezmiernie się cieszę, bo to wspaniała robota jest!!!!!! Gratuluję!!! Mam problem, niestety, ze zbyt małą czcionką, czy jest jakaś możliwość powiększenia jej????
Jakże mi miło! Dziękuję bardzo!
Trafna uwaga z tą czcionką – rozejrzę się za jakąś wtyczką do powiększania na stronie. Póki co zawsze może Pani powiększać widok całego ekranu skrótem przeglądarki – w większości chyba działa zestawienie klawiszy “ctrl” i “+”
Pozdrawiam serdecznie!