
Zagadkowy kult świętego psa

Parę lat temu, gdy pisałam o zaginionej środkowej części poliptyku z Lusiny (MNK, strata wojenna – wpis dostępny TU) wspominałam o kilku – często sprzecznych – tropach interpretacji psa w sztuce średniowiecznej. Z jednej strony występował on jako symbol wierności, z drugiej mógł uosabiać głupotę, nieczystość, czy nawet samego diabła.
Oczywiście w średniowiecznej Europie psy były towarzyszami ludzi ze wszystkich grup społecznych. Pojawiały się między innymi w legendach świętych, oraz w sztuce dworskiej; szczególnie jako psy myśliwskie, towarzyszące elitom w ich ulubionej rozrywce, czyli polowaniu. W tym kontekście psy zaczęły funkcjonować jako symbol statusu społecznego – stąd w czasach nowożytnych powstało wiele portretów z psem jako atrybutem arystokraty.

Tycjan, Portret cesarza Karola V Habsburga, 1533, Prado, Madryt
https://www.museodelprado.es/en/the-collection/art-work/the-emperor-charles-v-with-a-dog/c6945b08-ded2-4824-9ac1-9a1d042549ce
Na hasło „święty pies” w pierwszej kolejności zawsze przychodzi mi na myśl św. Krzysztof, który wedle niektórych legend miał być psiogłowcem (człowiekiem z głową psa) i tak też bywał przedstawiany w niektórych ikonach – tu znów pozwolę sobie odesłać Państwa do mojego wcześniejszego wpisu na ten temat (dostępny TU). A jednak dowiedziałam się, że istniał także kult świętego, który był po prostu w stu procentach psem: chodzi mianowicie o św. Guineforta.
Legendę jego opisał francuski dominikanin Étienne de Bourbon w 1250 roku jako ciekawostkę, na którą natknął się w Dombes, na ubogich wiejskich terenach na północ od Lyonu. Okazało się bowiem, że lokalna ludność czci psa uznanego za męczennika. Pies ów miał być zabity przez swego pana – rycerza, który myślał, że pies zagryzł jego dziecko, gdy zastał (on sam, czy też niańka dziecka) kołyskę przewróconą, a psa z krwią na pysku. Rycerz zabił zatem swego psa – i dopiero po chwili odkrył, że jego dziecko żyje, śpiąc na ziemi po wypadnięciu z kołyski, zaś obok dziecka leży zagryziony wąż. To właśnie krew węża była na pysku psa Guineforta, który obronił niemowlę przed atakiem. Rycerz był niepocieszony, kiedy zorientował się, że niesłusznie zabił swego wiernego przyjaciela – pochował Guineforta z szacunkiem, a przy grobie psa zaczęły spełniać się modlitwy odwiedzających go okolicznych wieśniaków. W szczególności skuteczne miało być orędownictwo Guineforta w kwestii uzdrawiania chorych dzieci.

Johannes de Capua, “Directorium humanae vitae”, Strasbourg: Johann Prüss, c. 1489.
https://www.christies.com/en/lot/lot-5909288
Co ciekawe, sama legenda stanowi tak zwany „motyw wędrujący” – powtarza się w różnych ludowych opowieściach, a źródła jej odnajdziemy w Indiach, wśród starożytnych baśni. Z kolei arabska wersja została najprawdopodobniej przetłumaczona na grekę, łacinę i hebrajski. W indyjskim pierwowzorze bohaterem była co prawda mangusta indyjska – a zwierzę to słynie z tego, że potrafi zabić kobrę. Ponieważ zarówno koty jak i mangusty tępiły węże, starożytni Egipcjanie trzymali je w świątyniach i faktycznie rozwinął się tam ich kult. W warunkach północnoeuropejskich tymczasem bohaterem opowieści został pies; oprócz francuskiego Guineforta mamy także Gelerta z Walii.
Właścicielem psa Gelerta miał być sam Llywelyn ap Iorwerth zwany Wielkim, książę Walii żyjący na przełomie XII i XIII wieku. Opowieść jest w zasadzie taka sama jak w przypadku Guineforta – tyle, że wierny pies miał obronić dziecko nie przed wężem, lecz przed wilkiem.
W miejscowości Beddgelert znajdować się ma grób psa Gelerta, stąd zresztą nazwa jej ma się wywodzić. Jest to jednak zapewne efekt nowożytnych działań mających podnieść turystyczną atrakcyjność miejscowości; dziś większość badaczy przyjmuje, że „Beddgelert” (po walijsku „grób Gelerta”) odnosiło się pierwotnie raczej do postaci św. Gelerta (Celera, Celerta, czy też Kellartha) – walijskiego pustelnika z VII wieku. Zaznaczmy dla porządku, że nie ma on nic wspólnego ze św. Gerardem męczennikiem, zwanym przez Węgrów Gellertem, którego imię nosi Wzgórze Gellerta w Budapeszcie.

Grób Gelerta w Beddgelert, https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Gelert%27s_grave.JPG
Wróćmy jednak do Francji, do połowy XIII wieku – Étienne de Bourbon, choć dominikanin (dominikanie byli zwani „psami pańskimi”, łac. „domini canes”), nie pochwalał kultu czworonoga. Opisał przeprowadzenie akcji publicznego wykopania i spalenia szczątków psa (czyli w grobie faktycznie były prawdopodobnie psie kości). Niewiele to jednak dało – badania wykazują, że kobiety szukające pomocy dla swoich chorych dzieci pielgrzymowały do grobu św. Guineforta jeszcze przez kilka następnych stuleci.
Étienne nie miał jednak negatywnego podejścia do zwierząt, lecz tępił przesądy i pogańskie obrzędy. Oto bowiem z jego relacji dowiadujemy się, że na grobie psa Guineforta były odprawiane rytuały „uzdrawiające” na małych dzieciach, w czasie których kobiety wzywały leśne duchy („fauny”) do tego, aby zabrały sobie chorowite dziecko, a oddały zdrowe, które wedle wierzeń zostało porwane („podmienione”) przez owe leśne istoty. Kobiety zostawiały przy tym niemowlęta same, kładąc je rozebrane na ziemi na miejscu rytuału i opuszczając na czas wypalenia się świec, co często kończyło się śmiercią dziecka – jeśli nie w wyniku zachorowania, to wskutek ataku dzikich zwierząt. Jak napisała dr Rebecca Rist (w artykule “The Papacy, Inquisition and Saint Guinefort the Holy Greyhound”), ów rytuał nie tylko pachnie pogańskimi i magicznymi praktykami, ale także wpisuje się w potępiane przez Kościół działania kobiet, o których wspominali m.in. biskupi św. Iwo z Chartres (zm. 1115/6), czy Burchard z Wormacji (zm. 1025). Chodzi o świadome zaniedbywanie problematycznych, kalekich czy zbyt chorowitych dzieci: zostawianie ich bez opieki, albo kładzenie w zimnym miejscu w nadziei, że problem rozwiąże się sam i dziecko umrze, a nie będzie to wyglądało na umyślne dzieciobójstwo. „Opakowanie” takiego działania w rytuał rzekomo religijny miało niewątpliwie dodatkowo zdjąć z matki poczucie winy. To zapewne był główny aspekt kultu św. Guineforta, który niepokoił Étienne’a de Bourbon – bardziej nawet niż bałwochwalcza cześć oddawana szczątkom zwierzęcia.

Charles Burton Barber (1845–1894), “Gelert”, Reading Museum & Town Hall, https://artuk.org/discover/artworks/gelert-41537
Sama legenda o wiernym psie, który uratował dziecko, oczywiście stała się popularna w sztuce przełomu XIX i XX wieku, gdy wszelkie lokalne średniowieczne opowieści cieszyły się zainteresowaniem artystów. Następnie zaś zaadaptował ją Walt Disney, w animowanym filmie „Zakochany kundel” z 1955 roku – tam jednak, jak to zwykle u Disneya, mamy happy end i bohaterski pies unika tragicznego losu. W kulturze zatem pozostała opowieść o psiej wierności; o prastarych rytuałach związanych z kultem tego świętego psa, które pod pretekstem prób „uzdrowienia” sankcjonowały dzieciobójstwo, na szczęście już dziś się nie pamięta.
Im bardziej poznaję ludzi, tym więcej doceniam swego psa.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za ciekawy artykuł.
Sławomir Dudek.
Bardzo dziękuję za komentarz! Pozdrawiam najserdeczniej :)
Ciekawa historia z tym świętym psem i do dzisiaj pobudzająca wyobraźnię. Oprócz współczesnych nam pochodnych wersji legendy, wymienionych przez Rebeccę Rist, jest jeszcze przynajmniej kilka książek, w tym dwie dla dzieci. Film The Sorceress natomiast – u nas pod tytułem Mnich i czarownica kto chce może obejrzeć tutaj. Nie zgodziłbym się tylko z zaliczeniem do owych “ramifikacji” “Stowarzyszenia św. Guigneforta”, którego zadaniem, wbrew obiecującej nazwie, wcale nie jest kult ogara-męczennika, lecz zachowanie i propagowanie dziedzictwa historycznego i kulturalnego regionu. Pies to tylko symbol w nazwie i logo, i nic więcej.
Zdaje się, że najpełniejszym opracowaniem naukowym pozostaje od dziesięcioleci książka Jean-Claude’a Schmitta Le Saint lévrier Guinefort, guérisseur d’enfants depuis le XIIIe siècle. Autor śledzi wędrówkę motywu zwierzęcia niesłusznie zabitego przez popędliwego pana, począwszy od tej historii o braminie i manguście, a także analizuje kult różnych normalnych, tj, ludzkich świętych Guinefortów (a było ich przynajmniej trzech, nie licząc paru innych o zblizonych imionach), dziwnym trafem podobnie wyspecjalizowanych w uzdrawianiu chorych i niepełnosprawnych dzieci. Jest oczywiście i święty Krzysztof, który, jak się okazuje, bywał Psiogłowcem także w ikonografii zachodniej, jak widać na tej ilustracji z XII-wiecznego rękopisu Annales – Cod.hist.fol. 415 z klasztoru w Zwiefalten (obecnie w Landesbibliothek w Stuttgarcie). Może to wszystko jakoś się skrzyżowało w Dombes z praktykami wiejskich “szamanek”?
A może – i to jest moje niezbyt stanowcze, ale uzasadnione (jak mniemam) podejrzenie – cały ten rzekomy kult św. Guineforta-ogara jest wymysłem stosunkowo świeżej daty, pseudohistoryczną fantazją, zainspirowaną opublikowanym dopiero w 1877 roku (!) tekstem średniowiecznego inkwizytora? Nie ma powodu wątpić, że opisał rzeczywiste praktyki magiczne, których celem było uzdrowienie lub, częściej, pozbycie się “niepełnowartościowego” potomstwa. Etienne wiąże zasłyszaną legendę o wiernym psie z wyznaniem penitentek, jakoby obrzędy miału się odbywać “u św. Guineforta”, mogło to jednak być odniesienie do jakiegoś pobliskiego miejsca kultu jednego z owych “normalnych” Guinefortów czczonych w tamtych i nie tylko w tamtych stronach. W samych praktykach w ogóle nie występuje żaden pies ani grób, tylko drzewa, świece, przyzywanie demonów, ofiary z soli itp.
Jedynym śladem, jaki mógłby potwierdzić istnienie i kontynuację kultu opisanego przez Etienne’a, jest list proboszcza parafii Châtillon-sur-Chalaronne w odpowiedzi na rozpisaną przez biskupa ankietę, w której znalazło się pytanie o praktykowane w parafiach zabobony. Jest tam istotnie mowa o pielgrzymkach matek chorych dzieci do lasku, gdzie zainstalował się jakiś szarlatan, utrzymując, że objawił mu się św. Guinefort i wskazał swój grób, znów jednak nie ma to żadnego związku z psem. Chociaż praktyki uzdrowicielskie – na szczęście już nie dzieciobójcze – troche przypominają te ze średniowiecznego tekstu. W sumie na dwoje babka wróżyła. ;)
Pozdrawiam serdecznie.
Jak zawsze najserdeczniej dziękuję za niezwykle wnikliwy i erudycyjny komentarz! Generalnie chyba zakłada się, że imię Guinefort zostało dodane psu na zasadzie pomieszania z kultem “normalnych” świętych o tym imieniu. Może chodzić o wczesnochrześcijańskiego męczennika z Pawii, którego kult we Francji prawdopodobnie rozpowszechnili benedyktyni (czczono go w Cluny). Bardzo ciekawy w tej kwestii jest artykuł Jacquesa Dubois “Saint Guinefort Vénéré des Dombes. Comment un martyr inconnu fut substitué à un chien-martyr”. Być może nie jest przypadkiem, że św. Guineforta wspominano 22 sierpnia, czyli w czasie kanikuły.
Wydaje mi się, że tekst Étienne’a de Bourbon, jakkolwiek rzeczywiście znany z wydania z XIX wieku, nie jest uważany za niewiarygodny (https://sourcebooks.fordham.edu/source/guinefort.asp), czy zatem można to nazwać pseudohistoryczną fantazją? Muszę swoją drogą w wolnej chwili sprawdzić, czy cokolwiek z tego jest w rękopisie https://bibale.irht.cnrs.fr/31764.
Raz jeszcze dziękuję i najserdeczniej pozdrawiam!
To ja dziękuję za odpowiedź na komentarz i z góry przepraszam, ze następny też może być trochę jak na komentarz za długi. ;) Może się źle wyraziłem, ale chodziło mi o fantazje jak najbardziej nam współczesne. Etienne raczej nie zmyślał. Co widział i usłyszał, opisał i zinterpretował jako bezbożne oddawanie czci psu, czemu też postarał się natychmiast położyć kres. Problem w tym, że w jego opisie nie ma żadnego logicznego przejścia ani związku pomiędzy czcią jakoby oddawaną św. Guinefortowi Ogarowi (że tak go nazwę dla odróżnienia od Guineforta z Pawii) u jego grobu, a zabiegami uzdrowicielskimi. Tekst można przeczytać w oryginale i w angielskim tłumaczeniu w urywku książki Schmitta dostępnym tutaj. Owszem, Etienne twierdzi, że niektórzy zwiedzeni przez diabła wieśniacy modlili się do psa i czczcili go jako męczennika za przykładem matek chorych i kalekich dzieci, jednak już od następnego zdania mamy zupełnie inną historię. Oto kobiety najpierw udają się do pewnej staruchy z odległego o milę miasteczka, a ona udziela im instruktażu co do rytuału, “prowadzi je na to miejsce” (ad locum duceret</i)) i… No właśnie nic, czego moglibyśmy się spodziewać. Żadnej modlitwy do św. Guineforta, żadnego wezwania jego opieki i pomocy choćby jednym zdaniem, żadnego wizerunku, żadnej kapliczki – słowem: niczego, co kojarzy się z jakkolwiek pojmowanym kultem świętego. Ba! Nawet pies jako taki znika z pola widzenia. Widzimy zwykły zabobon, wcale nie wyjątkowy na tle innych tradycyjnych kultur Europy, będący echem pogańskich wierzeń w moc świętych drzew oraz leśne bóstwa czy demony, które magią trzeba ubłagać lub zmusić, żeby zabrały odmieńca i zwróciły prawdziwe dziecko. Zabobon nawet powierzchownie nie schrystianizowany. Dziwne, prawda?
Najdziwniejsze jednak jest zupełne milczenie źródeł o kulcie św. Guineforta Ogara przez następne sześć stuleci z okładem. Czy podobna, żeby żaden inkwizytor, miejscowy proboszcz lub biskup przez tak długi czas nie zauważył, co się tam rzekomo wyprawiało? Przecież "kanonizacja" psa, nawet na gruncie ludowej pobożności, to skandal bez precedensu w dziejach chrześcijaństwa. Nie wykorzystał tego żaden protestancki lub oświeceniowy autor, żeby ośmieszyć katolicki kult świętych? Święty ogar pojawia się ponownie w roku… 1879 – dwa lata po tym, jak A. Lecoy de la Marche odgrzebał zapomniany traktat Etienne'a de Bourbon. Badacz folkloru nazwiskiem Vayssière podążył śladem tego ekscytującego odkrycia i bez trudu potwierdził informacje o wciąż żywym kulcie: "Wszyscy, których o to pytałem, mówili mi, że św. Guinefort był psem (…)". Przez sześćset lat nikt, a potem nagle wszyscy?
Aha, jest jeszcze ten list z 1826 r., potwierdzający, że lasek św. Guineforta istotnie odwiedzano szukając wstawiennictwa za chorymi dziećmi, ale, po pierwsze, rzekomy grób świętego miał tam zostać odkryty niedługo przedtem dzięki wizji udzielonej pewnemu żebrakowi, a po drugie ksiądz Dufournet, uważając owego żebraka za oszusta, a pielgrzymki do pobudowanej przez niego kapliczki za przejaw naiwności prostego ludu, nie zauważył na miejscu nic szokującego. A kult psa musiałby zszokować nawet najbardziej liberalnego księdza.
Bardziej prawdopodobne wydaje mi się przypuszczenie, że zarówno Etienne, jak i ks. Dufournet zetknęli się w lasku św. Guineforta (zwanym tak od popularnego w tamtych stronach świętego z Pawii) z praktykami znachorsko-magicznymi, uprawianymi w tym miejscu pewnie od zamierzchłych, pogańskich czasów. Nie byłby Guinefort pierwszym świętym, którego grób "odnaleziono" akurat w miejscu, które wcześniej wiązano z jego kultem lub legendą – można tu wymienić np. odkrycie w hiszpańskiej Galicji grobu św. Jakuba przez biskupa Teodomira – a w owym lasku wydarzyło się to co najmniej dwukrotnie. Może rzeczywiście około 1250 r. ów grób i imię ludowa wyobraźnia powiązała z legendą o psie (jeśli tak, to źródłem na pewno nie były opowieści spisane po łacinie, a tym bardziej w sanskrycie), a może to Etienne niewłaściwie zrozumiał, co mu w konfesjonale opowiedziano, i skojarzył to właśnie z anegdotą, którą jako człowiek uczony mógł gdzieś wyczytać.
No i powtórzę: nie upieram się, skoro dla znakomitego mediewisty, jakim był Schmitt, argumenty "za" były przeważające. Wiem jednak, że zarówno my, zwykli czytelnicy, jak i uczeni autorzy, instynktownie przedkładamy rzeczy dziwne i ciekawe ponad nudną zwyczajność. ;)
Zdecydowanie zgadzam się, że praktyki znachorsko-magiczne i kult psa wydają się wtórnie nałożone na siebie – też myślę, że praktyki są znacznie starsze. Niewykluczone jednak, że połączenie ich z “kultem” psa jakoś jednak nastąpiło (miejscowo? chwilowo?) w tym XIII wieku; Etienne twierdził, że kazał wykopać w tym miejscu szczątki zwierzęcia, czyli coś tam było. Z drugiej strony zastanawia mnie zbieżność czasowa francuskiego kultu Guineforta (1 poł. XIII wieku) oraz osadzenie walijskiej wersji opowieści (o psie Gelercie) za życia Llywelyna Wielkiego (zm. 1240). Czy nie jest najbardziej prawdopodobne, że sama legenda przybyła ze Wschodu w czasach krucjat? Zresztą chyba niemal wszystkie (liczne) wersje tzw. Historii siedmiu mędrców, wywodzące się z łacińskiego przekładu (“Historia septem sapientum”), zawierają historię o wiernym psie, więc mamy źródło przenoszące opowieści indyjskie na grunt zachodnioeuropejski, zapewne w XII wieku (?). No a sama opowieść o psie funkcjonowała potem dalej…
Zgadzam się, że prawdopodobne jest przypadkowe połączenie pradawnego miejsca pogańskich obrządków (jak Pan napisał – w lasku św. Guineforta) z tą opowieścią, oraz w efekcie dość absurdalna “kanonizacja” psa.
Przedziwnymi drogami chodzą różne motywy kulturowe. Czyż to nie fascynujące? :)
Fascynujące? Ależ oczywiście! Czy nudny temat mógłby mnie skłonić do szukania informacji w sieci? Ku swojemu zaskoczeniu nie znalazłem jednak najważniejszej książki na ten temat w katalogach BN, mimo że miała więcej niż jedno wydanie po francusku i po angielsku oraz została przetłumaczona na kilka języków, w tym nawet czeski. Na szczęście ktoś wrzucił skan przekładu hiszpańskiego. Nie będę udawał, że sumiennie przeczytałem prawie 300 stron, ale nawet z pobieżnego kartkowania jakieś wnioski da się wyciągnąć.
Właśnie ze źródłem historii o psie Schmitt ma problem, ponieważ hipoteza orientalnej legendy, która drogą kontaktów międzykulturowych zawędrowała na Zachód aż pod owerniackie strzechy, jest trudna do utrzymania z jednego powodu: prawie wszystkie znane nam wersje z tego kręgu pochodzą najwcześniej z drugiej połowy XIII wieku, z wyjątkiem łacińskiej opowieści Jana z Alta Silva (Jean de Haute-Seille) o królu i siedmiu mędrcach Dolopathos sive de rege et septem sapientibus (1182-1212), oraz jej wierszowanej francuskiej adaptacji Li Romans de Dolopathos (ok. 1223). Tyle że są to dzieła należące do kultury piśmiennej, dworskiej. Jest szansa, że Etienne coś o nich słyszał, może nawet czytał, ale wieśniacy? Schmitt przyjmuje za bardziej prawdopodobną hipotezę, że opowieść zanotowana przez Etienne’a jest niezależnym od zewnętrznych źródeł wytworem ludowej wyobraźni, wyrosłym z toposu wspólnego wszystkim indoeuropejskim ludom. Przeciw czemu znów przemawia podejrzane podobieństwo do wersji literackich. No ale tak to jest, jeśli odrzucimy banalną możliwość, że żadnego kultu psa nie było, a Etienne na własną rękę wzbogacił opis w sumie pospolitego zabobonu o legendę o ogarze.
Dziękuję za kolejny ciekawy i inspirujący artykuł. Mam nadzieję, że nie nadużyłem Pani cierpliwości. ;) Pozdrawiam serdecznie.
PS. Pierwszym zapisem legendy, w której panem psa jest Llywelyn, a on sam nosi imię Gelert, jest wiersz Williama R. Spencera z… 1800 roku. Inspirowany oczywiście znanym od wieków motywem literackim oraz (zapewne) marketingowym pomysłem właściciela gospody w Beddgelert.
Just one more thing… wracam jak namolny porucznik Columbo, ale za zachętą Autorki, z którą podzieliłem się drogą mailową jeszcze jednym spostrzeżeniem. Okazuje się, że św. Guinefort jednak nie był absolutnym wyjątkiem wśród ludowych swiętych. Jak czytamy w Dictionnaire des sciences occultes et des idées superstitieuses, Paryż 1846:
Jest jeszcze inna historia, całkiem podobna do tej, którą przytoczono wyżej; tylko rzecz dzieje się w Owernii, za panowania Ludwika Pobożnego. Pies ginie w walce z wężem. Pies ten nazywał się Ganelon. Jego pan z wdzięczności kazał zbudować dla niego nagrobek w pobliżu źródła. Kiedy dwa lub trzy stulecia później zatarła się pamięć o tym wydarzeniu, a źródło okazało się być lecznicze, uzdrowienia dokonane dzięki jego wodom zostały przypisane mocy grobowca i zbudowano tam coś w rodzaju kaplicy pod wezwaniem świętego Ganelona, z czasem rozsławionej dzięki licznie nawiedzającemu ją ludowi. W końcu pewien biskup po starannej kwerendzie odkrył w zamkowych archiwach anegdotę o psie i zakazał tego zabobonu. Ta ostatnia historia jest przytoczona w dziele wydanym w 1713 roku De la vénération rendue aux reliques des saints selon l’esprit de l’Eglise et purgée de toute superstilion… etc. [ŹRÓDŁO]
Te dwie legendy (wersje tej samej legendy?) różnią sie imieniem psa, czasem śmierci bohatera oraz okolicznościami zdemaskowania i zakazania kultu przez Kościół. Św. Ganelona jako przykładu użył pewien kalwiński autor, krytykując kult świętych:
Widzicie przeto, że trzymając się Pisma i czystej Starożytności, mamy powody odrzucić modły do świętych; co więcej, wiemy, że wzywa się między wami takich, którzy są tylko mniemani, jak wasz św. Longin, który przebił bok Pana […] i wasz święty Ganelon, który okazał się być psem. Znajdziecie jego historię w Journal de Trévoux z lutego 1714 roku, s. 315-316. [ŹRÓDŁO]
Czy dziwaczny kult psa nie ograniczał się do jednego “sanktuarium” – nie mógł być przecież czczony pod różnymi imionami i z różną legendą założycielską w tym samym miejscu – jak utrzymuje pewien autor (“Ganelon (…) le saint étrange qu’on vénérait aussi sous le nom de saint Guiguefort” [ŹRÓDŁO]), czy w tamtych stronach co jakis czas ktoś niesłusznie zabija psa, a pobożny lud zaczyna otaczać go czcią? A jeśli jest to ta sama opowieść, to niby czemu jednej wersji mielibyśmy dawać wiarę jako autentycznej (przynajmniej w części dotyczącej samego kultu)? Bo przedstawiono ją jako naoczne świadectwo? A może dlatego, że tylko kult Guineforta przetrwał – jeśli wierzyć badaniom terenowym Vayssière’a, który prawdopodobnie znał tylko tę wersję? Wlaśnie, jeśli wierzyć… A św. Ganelona odrzucić jako wariant całkowicie wtórny.
Tyle że mamy wtedy problem chronologiczny. Traktat Etienne’a de Bourbon pozostawał w rękopisie do roku 1719, kiedy to dwaj dominikanie Jacques Quétif, a po nim Jacques Échard, zebrali rozproszone po bibliotekach pisma swoich zakonnych współbraci i wydali w opracowaniu Scriptores ordinis Praedicatorum, Paryż 1719-1721. Historia Ganelona natomiast ukazała się drukiem o kilka lat wcześniej. Niewiele, ale wystarczy, żeby przynajmniej podważyć tezę, że jej autor po prostu zaadaptował anegdotę Etienne’a.
Schmitt, bardzo przywiązany do założenia o rzeczywistym istnieniu kultu psa, po prostu usuwa niewygodną historię o Ganelonie:
Głównym argumentem jest to, że nic nie wiemy o tej legendzie: ani w jakich warunkach została spisana, ani z jakimi tradycjami lokalnymi mogłaby być ewentualnie związana (tekst umieszcza akcję “w Owernii”). Badania, które przeprowadziliśmy nad imieniem psa i jego możliwym związkiem z imieniem zdrajcy z Pieśni o Rolandzie były równie próżne. W tych warunkach uznaliśmy za roztropne zrezygnować z tej relacji.
A może nie chce “zbędnymi” komplikacjami psuć pięknej tezy? Zbyt pięknej, żeby była prawdziwa?
Miłośnicy “Świata według Kiepskich” znają rekurencyjną przyśpiewkę “Wpadł pies do jatki i porwał mięsa ćwierć, a jeden kucharz głupi zarąbał go na śmierć. A drugi kucharz mądry, co litość w sercu miał, postawił mu nagrobek, i taki napis dał…”
Pierwowzoru tej przyśpiewki doszukałem się w “Czekając na Godota” z końca lat 40. XX w.
Un chien vient dans l’office
Et prit une andouillette.
Alors à coups de louche
Le chef le mit en miettes.
Les autres chiens ce voyant
Vite Vite l’ensevelirent
Au pied d’une croix en bois blanc
Où le passant pouvait lire
Czy można wiązać ten motyw z opowieściami o Guinneforcie czy Gelercie? Niestety nie jestem w stanie sprawnie poruszać się po świecie francuskojęzycznym, nawet z pomocą internetowego tłumacza.
Dla uzupełnienia – wersja czeska, różnice względem wersji francuskiej i polskiej są nieznaczne
Pes jitrničku sežral
docela maličkou,
spatřil ho při tom kuchař,
klepl ho paličkou.
Plakali všichni psové
kopali jemu hrob,
na desce mramorové
stál nápis těchto slov
i rosyjska, w której jeden pop załatwia i zabicie, i upamiętnienie.
У попа была собака, он её любил,
Она съела кусок мяса, поп её убил,
В землю закопал,
И надпись написал о том, что
Panowie @alfath i @kaper, serdeczne dzięki za kolejne, jak zawsze rewelacyjne komentarze! Problemy z serwerem sprawiły, że blog ostatnio miał przerwy w działaniu, oraz nie dostawałam powiadomień o komentarzach. Mam jednak nadzieję, że problem ten wkrótce uda się rozwiązać – tymczasem raz jeszcze dziękuję. Na pierwszy rzut oka prosta ludowa legenda okazała się być kopalnią kulturowych ciekawostek! :)