Zbyt martwa?
Michelangelo Merisi da Caravaggio (1571-1610) to jeden z najsłynniejszych malarzy nowożytnych. Jego dzieła, zachwycające grą światła i cienia, są dziś uważane za niesłychanie wartościowe – aż trudno uwierzyć, że w XVII wieku zleceniodawcy je odrzucali. Ale właśnie tak się zdarzało.
“Śmierć Marii” Caravaggia to obraz namalowany być może ok. 1601-02, albo ok. 1605-06 roku. Został zamówiony do kościoła Santa Maria della Scala, ale zakonnicy odrzucili dzieło, gdy je ujrzeli. Co im się tak nie spodobało?
Obraz nie przedstawia Wniebowzięcia Marii, ale jej śmierć, choć to akurat nie jest wcale obrazoburcze. Dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Marii Panny został ogłoszony w 1950 roku… tradycja Kościoła opiera się na tekstach apoktyficznych, wedle których Maria zmarła, została pochowana, i dopiero później Chrystus, zabrawszy wcześniej jej duszę, zabrał i ciało, aby nie doznało zepsucia w grobie. Przedstawienie Śmierci Marii w średniowieczu ukazywało ją zazwyczaj na łożu, w otoczeniu Apostołów, i Chrystusa zabirającego jej duszę. Zaśnięcie i Wniebowzięcie z duszą i ciałem pojawia się w sztuce od XV wieku (ołtarz Wita Stwosza w Krakowie), ale teraz wracajmy do Caravaggia.
Problem nie polegał nawet na tym, co jest pokazane, ale jak jest pokazane. Każdy mężczyzna chyba słyszał kiedyś ten wyrzut: “nie o to chodzi, co powiedziałeś, tylko JAK to powiedziałeś…!”. Na obrazie nie ma blasku świętości, nie ma otwierających się niebios i chórów anielskich. Jest natomiast martwa kobieta – zbyt martwa, co było głównym powodem odrzucenia przez zakonników tego obrazu. Ciało Marii jest opuchnięte, ziemiste, w dodatku ma rozsznurowaną na piersi suknię i bose nogi. I co najgorsze – podobno pozowała do tej postaci PROSTYTUTKA!
Szarganie świętości? Raczej nie… U źródeł sztuki Caravaggia stała nie tyle chęć obrażenia czy prowokacji – chociaż był o to często posądzany – ale próba ukazania świętości w tym co powszednie, pospolite. Ukazywał świętych takimi, jacy byli w rzeczywistości – a byli to prości, ubodzy ludzie. Bose stopy Marii odnoszą się do jej pokory, rozsznurowana suknia i dłoń na brzuchu – do jej świętego macierzyństwa, wyciągnięte pod kątem prostym ramię przypomina jej cierpienie pod krzyżem, a czerwona szata mówi o królewskiej godności.
A prostytutka? Istniała także plotka, że była to kochanka Caravaggia. Nie oszukujmy się, do większości przedstawień Madonn pozowały kochanki malarzy lub zleceniodawców. Czy mniej obrazoburcza jest Madonna z twarzą (i odsłoniętą piersią) królewskiej kochanki Agnès Sorel, albo w postaci zbiegłej z klasztoru zakonnicy Lucrezi Buti? Do tych przypadków zresztą jeszcze będę wracać…
Na szczęście jednak byli tacy, którzy potrafili docenić wartość dzieła Caravaggia. W 1607 roku Peter Paul Rubens, wówczas zatrudniony przez księcia Vincenco Gonzagę, polecił dworowi w Mantui kupno obrazu, który po odrzuceniu przez Kościół został wystawiony na sprzedaż. Z kolekcji Gonzagów w Mantui obraz przeszedł na dwór angielskiego króla Karola I, a po jego śmierci wykupiono go od Eberharda Jabacha w 1671 r. do kolekcji króla Francji Ludwika XIV – do dziś znajduje się w Luwrze.
Publikacji o obrazie Caravaggia jest wiele. Tym, którzy są zainteresowani dogłębną analizą szczegółów (wraz z rozbudowaną interpretacją, a może nawet momentami nadinterpretacją) mogę polecić na przykład książkę Pameli Askew Caravaggio’s “Death of the Virgin” (Princeton, New Jersey, 1996)
W dzisiejszych czasach ludzie zadowalająca się byle czym…
Niezwykle ciekawe, choć krótkie artykuły!
Krótkie, bo to blog – ale cieszę się, że się podobają. Pozdrawiam!