
Średniowieczne bestie, których lepiej unikać.

Jakiś czas temu pisałam o zwierzątkach ze średniowiecznych Bestiariuszy (wpis dostępny TU); już wówczas wspomniałam, że z pewnością jest to temat na więcej niż jeden tekst. Wtedy skoncentrowałam się na “prawdziwych” zwierzętach opisanych w średniowiecznych księgach – dziś zatem przyszedł czas, aby rzucić okiem na kilka gatunków “fantastycznych”. Większość z nich była potencjalnie sporym zagrożeniem dla innych zwierząt i ludzi.
Dla przypomnienia: Bestiariusze były to średniowieczne księgi, które powstawały jako kompilacje starożytnych i średniowiecznych tekstów z zakresu zarówno teologii jak i historii naturalnej. Podstawowym źródłem był tak zwany “Fizjologus”, powstały zapewne w Egipcie w końcu III wieku, zawierający opisy prawie 50 zwierząt, głównie z kręgu śródziemnomorskiego. Bestiariusze, jako się rzekło, zawierały zarówno opisy zwierząt rzeczywistych, jak i fantastycznych, przy czym zachowanie poszczególnych zwierząt opatrzone było teologicznymi komentarzami, wyjaśniającymi ich symbolikę według założeń chrześcijańskich.
Stworzenia fantastyczne, legendarne, miały swe źródła w starożytnych wierzeniach i mitach – jednocześnie niektóre z nich, takie jak feniks, jednorożec, czy gryf, zagościły na dobre w chrześcijańskiej kulturze, zyskując znaczenie religijne. O jednorożcu zresztą pisałam już osobno (TU). Bardzo ciekawym przykładem fantastycznej bestii, która trafiła na ołtarze, jest także gryf: pół-lew i pół-orzeł. Hybryda ta zyskała w sztuce sakralnej symbolikę chrystologiczną: lew i orzeł to wszak jedne z “najszlachetniejszych” zwierząt, wiązanych z samym Chrystusem. Ponadto połączenie stworzenia “ziemskiego” (lew) z “niebiańskim” (orzeł) znakomicie odzwierciedlało połączenie ludzkiej i boskiej natury w osobie Mesjasza. Tego typu trop interpretacyjny stosuje się w przypadku takich zabytków, jak romańska płaskorzeźba z Wiślicy (pozostałości tympanonu z XII w.), ukazująca gryfy trzymające krzyż.

Fot. Album Romański
https://albumromanski.pl/album/wislica-relikty-budowli-sakralnych-x-xii-w-oraz-grodzisko-z-ix-w#
Tymczasem bestiariusze podkreślały raczej fakt, że gryf miał być groźną i krwiożerczą bestią, chętnie atakującą ludzi. Najczęściej jednak porywał konie, choć siłę miał taka, że mógł odfrunąć nawet unosząc z sobą woła.
Gryf nie pogardził także wieprzowiną; niektóre średniowieczne miniatury ukazywały gryfa porywającego świnię, bądź dzika.
Jednoznacznie negatywną symbolikę miał natomiast bazyliszek: to król węży, a jego nazwa, basiliscus (to z greki; w wersji zlatynizowanej występowała wersja regulus) ma oznaczać “małego króla”. Już Pliniusz Starszy w I w. twierdził, że kto spojrzy w oczy bazyliszka, ten natychmiast umrze. W dodatku napisał on także, iż jad bazyliszka jest tak mocny, że jeśli konny wojownik przebije bazyliszka włócznią, to ów jad, idąc po włóczni, zabije nie tylko człowieka, ale także konia, na którym człowiek siedział. Jedynym stworzeniem zdolnym do zabicia bazyliszka jest łasica. Najczęściej bazyliszka przedstawiano jako wężo-koguta, a to dlatego, że miał się on wykluwać z koguciego jaja. Oczywiście ze względu na to, że koguty niezbyt często składają jaja, wyhodowanie bazyliszka nie jest (na szczęście!) prostą sprawą.
Na koniec wreszcie postanowiłam przedstawić w tym wpisie bestię, o której zapewne nie słyszeli nawet najzagorzalsi fani Harrego Pottera. To “bonnacon”: coś pomiędzy koniem a bykiem, co miało zamieszkiwać tereny dzisiejszej Macedonii (część badaczy uważa, że u źródeł wiary w istnienie legendarnego bonnacona może leżeć starożytna obserwacja bizonów). Zwierzę to miało posiadać zaokrąglone rogi – ze względu na swój kształt niespecjalnie przydatne do obrony. Miał jednak bonnacon inną, ukrytą broń: oto bowiem potrafił produkować toksyczne odchody, wypalające wszystko, na co spadną. Co gorsza, bonnacon potrafił rozpryskiwać te odchody na olbrzymie odległości, mógł nimi pokryć nawet powierzchnię 80 arów. Myślicie, że “gównoburza” to określenie, które przynależy do epoki Internetu? Odpowiem jak zwykle: wszystko już było w średniowieczu.
Trzeba przyznać, że miniatury z bonnaconem to jedne z najbardziej ekspresyjnych ilustracji w średniowiecznych bestiariuszach: artyści starannie przedstawiali emocje wszystkich uczestników sceny. A emocje to jest właśnie to, co ja w sztuce lubię najbardziej.
***
Zainteresowanym zawartością średniowiecznych bestiariuszy polecam projekt Davida Badke: “The Medieval Bestiary: Animals in the Middle Ages” (http://bestiary.ca)
“że u źródeł wiary w istnienie legendarnego bonnacona może leżeć starożytna obserwacja bizonów”
Musi chodzić o żubry. Bizony są w Ameryce Północnej.
Ha, rzeczywiście! Korzystałam przy tym wpisie z publikacji angielskojęzycznych, ale faktycznie, po angielsku żubr to też “bison”. Ma Pani rację – chyba że założymy, że to ogólne określenie rodzaju (z tego co widzę i żubr i bizon to gatunki, należące do rodzaju “bizon”). Dziękuję za czujność i pozdrawiam serdecznie!
W związku z chrystologiczną symboliką lwa i orła, przypomniała mi się lektura sprzed lat: T.H. White, “The Book of Beasts : Being a Translation from a Latin Bestiary of the Twelfth Century”. Konkretnie chodzi o manuskrypt Bodl. Laud Misc. 247, będący łacińską wersją “Fizjologa”. Lew jest tam symbolem Chrystusa, “lwa duchowego”, z racji skojarzenia z Judą (Rdz 49, 9), jak i trzech cech swojej natury. Po pierwsze, przebywając na szczytach gór, zawczasu wyczuwa tropiących go myśliwych i wycofuje się do kryjówki, zacierając swoje ślady ogonem. Podobnie Zbawiciel zatarł ślady swojej boskości aż do momentu wcielenia, tak że nie rozpoznali go zrazu aniołowie ani, co ważniejsze, sam diabeł, który próbował go kusić jak zwykłego człowieka. Po drugie, śpi z otwartymi oczyma, jak Jezus czuwający boską częścią swej natury, podczas gdy ziemska pozostawała uśpiona w grobie. Po trzecie wreszcie, lwiątka rodzą się martwe i dopiero na trzeci dzień ojciec ożywia je swoim oddechem – tego nie trzeba.
Mnie jednak najbardziej urzekła pantera. U Dantego jest symbolem pożądania, ale w tym bestiariuszu symbolizuje (jakżeby inaczej!) Chrystusa. Tym razem chodzi o to, że najadłszy się do syta udaje się do swej nory i śpi trzy dni, po czym budząc się wydaje potężne beknięcie, a zapach z jej pyska jest tak rozkoszny, że ciągną do niej wszystkie zwierzęta, zwabione hałasem i spragnione owej woni. Tylko Smok nienawidzi tego zapachu i zamroczony ucieka gdzie pieprz rośnie. Podobnie Zmartwychwstały, “prawdziwa Pantera”, przyciąga ludzkie dusze, przepędzając jednocześnie Złego. Dalej jest jeszcze ciekawiej. Otóż wtrąca w tym miejscu Fizjolog (albo łaciński tłumacz, może sam White, który ewidentnie chce na to zwrócić uwagę) dwa cytaty w zasadzie biblijne, ale co nieco “podrasowane” – z Psalmu 78: ” I ocucił się Pan jakby ze snu, mocny, jak pokrzepiony winem” i nie bardzo wiem skąd: “I zawołał donośnym głosem, tak że głos jego usłyszano w każdej krainie, a jego słowa aż po krańce ziemi”. White w wyjątkowo obszernym przypisie wyjaśnia, że łacińskie “crapulatus a vino” znaczy po prostu “pijany winem” i erudycyjnie drąży temat, co trochę zaskakuje, bo w większości przekładów Biblii, w tym w “kanonicznej” dla Anglików Biblii Króla Jakuba, jest to podane jak na tacy “Then the Lord awaked as one out of sleep, and like a mighty man that shouteth by reason of wine” (Wtenczas Pan ocknął się jakby ze snu, jak mocarz, który woła głośno, bo się upił winem). Ten obraz budzącego się do awantury pijaka w zestawieniu ze Zmartwychwstaniem wydaje mi się przekomiczny, i może o to White’owi chodziło. Co prawda karnawał się skończył, a wraz z nim śmiechy, ale mam nadzieję, że zostanie mi ten komentarz wybaczony.
Bardzo dziękuję za obszerny komentarz – wspaniałe to porównanie z budzącym się pijakiem :) Niewątpliwie jeszcze wiele razy będę wracać do średniowiecznych bestiariuszy, bo to prawdziwa kopalnia ciekawostek! Lew czy pantera niewątpliwie zasługują na osobne teksty; dla mnie zresztą bardzo ciekawym zagadnieniem (poza informacjami o zwierzętach, które podawały średniowieczne teksty) jest to, jak północnoeuropejscy artyści wyobrażali sobie te nieznane, “południowe” bestie. W poprzednim wpisie o zwierzętach z bestiariuszy wspominałam o krokodylu, przedstawianym jako zwierzę z odwróconym łbem; jeśli zaś chodzi o panterę, to w wielu średniowiecznych rękopisach wygląda ona jak wilk (?) o umaszczeniu… tęczowym! Lwa, panterę, orła, feniksa i kilka innych zwierzątek trzymam sobie na przyszłe wpisy, nie wszystko na raz :)
No właśnie. Egzotyczny zwierz to nie koń i “jaki jest, żywy jednym, drugim malowany bywa obiectum w oczach”, jak pisał x. Chmielowski.
Ciesząc się z góry na kolejne wpisy, pozdrawiam serdecznie.
Najlepsza bazyliszkowa historia, którą uwielbiam, to ta z Teofila Prezbitera ‘Diversarium Artium Schedula’. W traktacie tym mnich pisze najzupełniej poważnie o tym jak zrobić hiszpańskie złoto. Do tego trzeba ‘jedynie’: czerwonej miedzi, dwa stare koguty, krew człowieka rudowłosego (sic!) oraz ocet. I jakieś pół roku czasu na produkcję.
W skrócie “poganie, hodują sobie bazyliszki w następujący sposób”: Z dwóch parzących się starych kogutów uzyskują pisklęta, które w wąskich naczyniach z otworami zakopują pod ziemią. Po pół roku pisklęta podkarmione ziemią wpadającą do naczyń wydobywa się i spala na ogniu. Spopielone części uciera się z krwią rudzielca i octem. Następnie tą mieszanką smaruje się arkusze miedzi i wkłada w ogień. Po rozgrzaniu do białości studzi się je w tej samej miksturze aż ona płytki owe przeżre i ” przyjmie wagę i kolor złota” Jak pisze Teofil takie złoto jest doskonałe do wszelkich prac! Ot dlaczego hodowano bazyliszki!
No tak. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to znaczy, że chodzi o złoto ;) Dzięki za rewelacyjny komentarz!
To rozstrzyga kwestię, co było pierwsze: jajo, czy bazyliszek. Okazuje się, że jajo, tyle że kogucie. Ale czy da się je uzyskać, zmuszając do parzenia się dwa stare koguty? Chociaż… może już nad tym pracują w jakimś chińskim laboratorium? ;) W Europie hodowla bazyliszków jest nielegalna na mocy Zakazu Eksperymentalnej Hodowli, za złamanie którego można trafić na długie lata do Azkabanu. Z tym, że w świecie Harry’ego Pottera bazyliszek lęgnie się ze zwykłego, kurzego jaja wysiedzianego przez ropuchę, jak kokatryca (cocatrix, cocactrice) – podobny, ale jednak inny, dużo młodszy gatunek, spotykany dopiero od XII wieku – nie ma on natomiast żadnych cech kogucich. Jest wężem, tyle że gigantycznych rozmiarów i tak jadowitym, że samym spojrzeniem… itd.
Zastanawiając się nad tym, właśnie uświadomiłem sobie, że nasz obraz bazyliszka jest odmienny od wyobrażeń starożytnych, z Fizjologiem włącznie. Tam w ogóle nie ma żadnego jaja ani półkoguciej formy! Bazyliszek lęgnie się ze “smrodu kości” węży, które pozagryzały się nawzajem w zimowym gnieździe. Jest też nazywany królem węży i przedstawiany jako wąż w koronie. Zajrzałem do White’a. W przypisie jest informacja, że Sir Thomas Browne, “najmniej łatwowierny wśród naturalistów”, kokatrycę uważał “raczej za hieroglificzną fantazję”, obstawał natomiast przy realnym istnieniu bazyliszka jako gatunku węża i argumentował, że trucizna działająca na odległość nie jest czymś nadnaturalnym, skoro przez powietrze przenosi się “dżuma i dymieniczne atomy”.
Znalazłem na academia.edu “Quelques considérations sur l’illustration du Physiologus grec”. Autor, Stavros Lazaris, pisze, że ptasio-wężowa hybryda jest charakterystyczna dla późnośredniowiecznej sztuki zachodniej. Wydaje się, że wtedy przypisano bazyliszkowi fizyczne cechy kokatrycy, ale skąd się wzięła ona sama? Czy są na ten temat jakieś hipotezy?
Widzę w różnych publikacjach zamieszanie na ten temat, ale mam wrażenie, że najlepiej rzecz podsumował Malcolm South w “Mythical and Fabulous Creatures: A Source Book and Research Guide” (1987). Napisał on, że określenie “cockatrice” pojawiło się w XII w, a historia tego słowa to długa “komedia omyłek”. Początkowo było to jedynie określenie krokodyla (cocodrillus). Z powodu kumulacji przejęzyczeń i błędów skrybów powstało nowe słowo, służące jako określenie różnych stworzeń, używane chyba także jako ogólna nazwa potwora. W końcu przyjęło się założenie, że tak nazwa się bazyliszek wykluty z koguciego jaja. Najstarsze zachowane przykłady użycia tego słowa w takim znaczeniu pochodzą z Francji z końca XII w. Słowo “Cockatrice” określone jako angielska wersja nazwy bazyliszka pojawiło się w końcu XIV wieku w angielskim przekładzie “De proprietatibus rerum” Bartholomaeusa Anglicusa.
Dzięki. W tzw. międzyczasie dotarłem do artykułu Laurence’a A. Breinera, “The Career of the Cockatrice” (jest w JSTOR), na którym głównie opiera się South. Breiner kończy cytatem ze “Słów i rzeczy” Foucaulta, książki w znacznej części poświęconej epistemologii nauk niedojrzałych. I tak od średniowiecza gładko przeszliśmy do postmodernizmu ;) Konkludując, prawie żadne z tych fantastycznych zwierząt nie wzięło się “z głowy, czyli z niczego”; innymi słowy: z kaprysu fantazji. Są one (dosłownie) pięknymi porażkami w nieustającym wysiłku zrozumienia rzeczywistości.