Nagły atak Amora.
Wiem doskonale, że ostatnio dość długie są przerwy pomiędzy wpisami na moim blogu – jest to spowodowane, nie ukrywam, brakiem czasu, bo jakoś strasznie dużo pracy spadło na mnie tego lata (nie narzekam, oczywiście). W każdym razie sierpień zajęło mi całkowicie przygotowywanie prezentacji do wykładów w ramach unijnego projektu – wykłady będą online, w przyszłym roku, w języku angielskim. No i przyznać muszę, że ów wymóg wcześniejszego dostarczenia prezentacji ma jeden bardzo zasadniczy minus: otóż ja nie jestem w stanie zagwarantować, że za rok owe prezentacje będą nadal aktualne. Dlaczego? Ano dlatego, że w sztuce dawnej – którą ja się zajmuję – każdy nowy projekt konserwatorski może dotychczasowy stan badań wywrócić do góry nogami. I wszystko, co dotychczas mówiliśmy o danym dziele sztuki może okazać się po prostu nieprawdą.
Znakomitym tego przykładem może być niedawna sensacyjna renowacja jednego z najsłynniejszych obrazów Johannesa Vermeera van Delft, a mianowicie „Dziewczyny czytającej list” (1657-59, Gemäldegalerie Alte Meister w Dreźnie). Wystawa po tej renowacji będzie od 10 września 2021 do 2 stycznia 2022.
Vermeer dziś uważany jest za jednego z ważniejszych mistrzów holenderskich XVII wieku, lecz do XIX stulecia jego twórczość pozostawała w zasadzie nieznana. Jego obrazy były przypisywane innym malarzom – „Dziewczyna czytająca list” nawet uważana była kiedyś za dzieło samego Rembrandta. Z taką właśnie atrybucją trafił ten obraz w 1742 do kolekcji naszego króla i elektora saskiego Augusta III Sasa – w sumie niejako przypadkiem. Samuel de Brais zakupił dla władcy w Paryżu 30 obrazów z kolekcji księcia Carignan, a „Dziewczyna czytająca list” została dorzucona gratis (raczej zdawano sobie sprawę, że to jednak nie Rembrandt; w katalogach już w Dreźnie w XVIII wieku atrybuowano ten obraz uczniom Rembrandta).
W XIX wieku Vermeer został jednak „odkryty” na nowo, co zresztą w początkach XX wieku zaowocowało jedną z najsłynniejszych afer fałszerskich (o tym pisałam dawniej, wpis dostępny TU). „Dziewczyna czytająca list” okazała się nawet sygnowanym dziełem (bardzo słabo widoczne JMeer znajduje się na ścianie na prawo od spódnicy dziewczyny) i od lat 60. XIX wieku jest już poprawnie określana jako obraz autorstwa Vermeera.
Ja zawsze bardzo lubiłam twórczość Jana Vermeera: podoba mi się określenie go jako „malarza ciszy”. Kiedy prowadziłam uniwersyteckie wykłady z historii sztuki, mówiłam studentom o tym, jak wyjątkowo Vermeer portretował kobiety w rodzajowych sytuacjach: nalewającą mleko, czy też właśnie czytającą list. Jest w tym jakieś wyjątkowe, mistyczne niemal skupienie, powaga i właśnie cisza. Pamiętam, że sporo czasu z wykładu o Vermeerze poświęcałam na dywagacje na temat wyjątkowości jego kompozycji; oto bowiem – mówiłam – artysta ten ukazywał kobiety w dziwnej jak na tamte czasy przestrzeni. Puste ściany w mieszkaniu to coś, co my przyjmujemy jako naturalne, lecz w realiach siedemnastowiecznych holenderskich wnętrz mieszczańskich należałoby się spodziewać na ścianach obrazów. Tymczasem – tak mówiłam – Vermeer chciał, abyśmy skupili naszą uwagę w całości na ukazanej kobiecie, decydując się na minimalistyczne puste tło. A poza tym cóż za wspaniałe niedopowiedzenia: no bo od kogo ten list? Od kochanka? Od męża? Od matki albo brata?
No i właśnie te moje dywagacje wzięły w łeb. Oto bowiem okazało się, że „Dziewczyna czytająca list” wcale nie stała pierwotnie na tle pustej ściany. Był tam obraz przedstawiający Amora – czyli właściwie nie ma tutaj dużego pola do interpretacji; list musi być miłosny (a więc nie od matki, czy brata). W dodatku proporcje owego Amora w porównaniu do dziewczyny sprawiają, że bohaterka przestaje być skupiającym uwagę elementem kompozycji…
Ten sam Amor znalazł się w innych obrazach Vermeera, takich jak „Dziewczyna przy wirginale” (1670, National Gallery w Londynie), albo „Przerwana lekcja muzyki (ok. 1658-59, Frick Collection w Nowym Jorku). Może po prostu Vermeer miał taki obraz u siebie w domu?
Zagadką pozostaje, kiedy zamalowano owego Amora w „Dziewczynie czytającej list” – jedyne, co udało się ustalić, to że zamalowanie nie było natychmiastową przeróbką, dokonaną przez samego Vermeera. Najprawdopodobniej nastąpiło to w już XVIII wieku.
I teraz trochę wstyd się przyznać, będąc poważnym historykiem sztuki, że poprawiony Vermeer z zamalowanym Amorem podobał mi się jakoś bardziej…
W każdym razie właśnie dlatego, gdy ktoś proponuje mi wygłoszenie „od ręki” wykładu, który kiedyś już gdzieś miałam, ja zawsze odpowiadam: potrzebuję czasu, muszę się przygotować! Bo kto wie, może ostatnia konserwacja udowodniła, że nasze dotychczasowe analizy i wyciągane z nich wnioski były bez sensu?
Chcecie innego przykładu, bardziej lokalnego? Proszę bardzo: oto nagrobek Władysława Łokietka.
Od kilku lat prowadzę kursy dla przyszłych przewodników po katedrze na Wawelu – staram się oczywiście podawać informacje zgodne z aktualną literaturą przedmiotu…
Jeszcze jesienią 2019 (ostatnie zajęcia „na żywo” przed pandemią) mówiłam przyszłym przewodnikom o tym, że nagrobek Łokietka zapewne nigdy nie był polichromowany, i że to wpływ wąskiego nurtu rzeźby Dolnej Nadrenii ok. 1300. I co się okazało jesienią 2020? Stołeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa opublikował informację, że najnowsza renowacja nagrobka zaowocowała odkryciem śladów polichromii w barwie malachitu i ugru na postaci króla oraz na rzeźbach zdobiących boki tumby. Czyli całość była kolorowa, tylko się to po prostu nie zachowało.
Na tym polega nauka: stan badań się zmienia. Nie ma jednej dobrej odpowiedzi, nie ma jedynej słusznej interpretacji. Budujemy hipotezy na przesłankach, które mogą w każdej chwili okazać się błędne. I wtedy wszystko trzeba poukładać na nowo.
Ciekawe, ile jeszcze razy jakiś Amor zaskoczy nas, wyłaniając się spod przemalowań.
Miłość, jak mówią, przychodzi znienacka.
super ciekawe :-)))
Dziękuję! :)
przyznam ze i do mnie bardziej przemawia dziewczyna z listem na tle ściany, dziękuję za bardzo ciekawy tekst i z niecierpliwością czekam na następne ;posztukiwania ;
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)
Trzeba przyznać, że nam współczesnym rzeczywiście ta pusta ściana wydaje się bardziej naturalna (choć przypuszczam, że pretekstem do zamalowania Amora było raczej ukrycie jego nagości niż przeczucie naszych gustów). Interpretacje dzieł sztuki zmieniają się w miarę upływu pokoleń. Pani wpisy pozwalają nam laikom spojrzeć tymi dawniejszymi oczami :-)
Tak się właśnie zakłada, że zamalowanie Amora było cenzurą. Ale w sumie muszę przyznać, że zastanawiam się, czy to słuszne założenie…
Ogólnie XVIII wiek nie był epoką przesadnie pruderyjną, wręcz przeciwnie. Przede wszystkim jednak zakrywanie nagości w dawnych dziełach sztuki najczęściej wykonywano poprzez domalowywanie ubrania lub, powiedzmy, krzaka, czy tam innego liścia. Tymczasem tutaj mamy do czynienia ze znaczącą zmianą całości kompozycji – oraz w zasadzie treści obrazu (bo Amor z pewnością odnosi się do treści listu, który czyta dziewczyna).
Zauważmy także, że w porównaniu do innych obrazów Vermeera z tym samym Amorem, w tym akurat wypadku proporcje owego Amora w zestawieniu z dziewczyną są wyjątkowo niefortunne.
Wiem, że to czyste gdybanie, i nie mam na to żadnych dowodów, ale im bardziej na to patrzę, to tym bardziej mam wrażenie, że ktoś to zamalował po prostu dlatego, że tutaj ten Amor się Vermeerowi nie udał…
Dziękuję za komentarz, serdecznie pozdrawiam!
zy możliwe, żeby to zleceniodawca wymusił umieszczenie takiego właśnie Amora (“płacę i wymagam”, w tym czasie malarze zdaje się byli łącznie z rymarzami, rzemieślnikami zajmującymi się dekoracją wnętrz)? Jeśli tak, to czy możemy próbować domyślić się dlaczego? Na przykład, czy ten obraz miał określonym osobom przypominać o czymś konkretnym?
Ogólniejsze pytanie laika: jak właściwie należy odczytywać takie obrazy? Czy to jest po prostu zestaw kodów “otwarte okno + list + kierunek zwrócenia się głównej postaci = ktoś odległy, ale jakoś bliski” + “dziewczyna + Amor = jakieś sprawy miłosne” i dalej, odbiorco, dopowiedz sobie co ci w duszy gra – czy też w tym obrazie jest zapisany bardziej precyzyjny przekaz, który, żeby odczytać, trzeba być bardziej wtajemniczonym w realia epoki i jej ówczesnych elit (bo, zakładam, taka sztuka była dostępna tylko dla elit i była tych elit wyróżnikiem)?
Na koniec pytanie o podejście konserwatorskie: jeśli uznamy, że ten Amor był rzeczywiście nieudany, to lepiej ujawnić tę niedoróbkę, czy jednak pozostawić to, co było lepsze? Dlaczego?
Jak należy odczytywać obrazy – to jest pytanie na które zdecydowanie nie ma jednej słusznej odpowiedzi! Badacze się spierają – są tacy, którzy uważają, że nie należy doszukiwać się wszędzie ukrytych znaczeń, a inni wskazują na ikonograficzne i literackie źródła z epoki, które wskazywałyby, że jednak pewien kod kulturowy funkcjonował i określone motywy miały swoje symboliczne znaczenia. (Pozwolę sobie polecić w tym kontekście mój archiwalny wpis o Boschu: http://posztukiwania.pl/blog/2014/02/27/zmysl-marketingowy-level-expert/)
Oczywiście z jednej strony jeśli ktoś zamawiał obraz, to mógł oczekiwać określonych treści. Ale z drugiej strony nie wszystkie obrazy powstawały na zamówienie, o czym często dziś zapominamy; myślę, że bardzo ciekawym przykładem jest tak zwana “Wenus z Urbino” Tycjana, powszechnie określana jako powstała na zamówienie Guidobalda della Rovere, a tymczasem on ten obraz po prostu kupił (i nie była to Wenus – o tym pisałam dość dawno temu: http://posztukiwania.pl/blog/2014/02/21/to-nie-jest-wenus/)
Jeśli chodzi o odbiorców – wcale nie musiały to być elity. Szczególnie w Niderlandach w późnym średniowieczu wykształcił się rynek sztuki skierowany na klienta mieszczańskiego: tamtejsi artyści nie czekając na zamówienie produkowali czasem niemal “taśmowo” popularne przedstawienia i sprzedawali je po prostu, gotowe. Rozkwit miast i rozwój fortun mieszczańskich sprawiły, że w Niderlandach w XV wieku to właśnie najbogatsi mieszczanie stali się patronami sztuki, zaś ci biedniejsi idąc w ich ślady kupowali mniejsze i tańsze obrazki. Niderlandzkie mieszczaństwo przyzwyczaiło się do tego, że w domu na ścianie powinny być obrazy.
Rozpad Niderlandów i podział na katolicką Flandrię i protestancką Holandię nie zmienił tych przyzwyczajeń – tyle, że protestanckie mieszczaństwo holenderskie miało zapotrzebowanie na obrazy o treściach niereligijnych, i niemitologicznych. Stąd olbrzymi rozkwit malarstwa rodzajowego, pejzaży i martwych natur, szczególnie wśród tzw. Małych Mistrzów holenderskich XVII wieku.
Sam Vermeer był artystą specyficznym: niezbyt płodnym jako malarz, bo prawdopodobnie nie namalował nawet 50 obrazów w swoim niezbyt długim życiu (ale za to zdołał spłodzić 15 dzieci). Jego głównym klientem – patronem? – był Pieter Claesz. van Ruijven, działający w miejskich organizacjach charytatywnych, syn browarnika. Miał aż 20 obrazów Vermeera, w tym tę właśnie “Dziewczynę czytającą list” – potem odziedziczyła to jego córka Magdalena, która wyszła za drukarza. Polecam artykuł dostępny w serwisie JSTOR: John Michael Montias, “Vermeer’s Clients and Patrons”, w: The Art Bulletin, Vol. 69, No. 1 (Mar., 1987), pp. 68-76.
Jeśli zaś chodzi o pytanie konserwatorskie: zawsze chcemy doprowadzać obraz do stanu, w jakim wyszedł z pracowni autora. Gdyby zatem Vermeer sam zmienił zdanie i zamalował Amora, należałoby go nie odsłaniać. Ale tu wiadomo, że zamalowanie nastąpiło później i zmienia oryginalne dzieło oraz wpływa na naszą analizę twórczości Vermeera.
Serdecznie pozdrawiam! :)
Mnie też podoba sie bardziej bez Amora! :)
Ten kto zamalował mial wyczucie.
Ale takie odkrycia dodają Pani pracy uroku i dynamiki.
Powodzenia przy przygotowywaniu prezentacji!
Bardzo dziękuję! :)
Obrazy Vermera sa przepiekne. Kocham sztuke od 16 roku zycia. Mojm ulubiony m malarzem jest Van Gogh. Kiedys duzo czasu spedzalam na reprodukcjach jego dziel, a potem obdarowywalam czlonkow rodziny. Chcialoby sie miec oryginaly na scianie w salonie. Bardzo ciekawy post, chetnie o tym przeczytalam. Pozdrawiam
Dziękuję za komentarz, pozdrawiam serdecznie! :)