
Zaginiona Święta Rodzina

W Muzeum Narodowym w Krakowie znajdują się dwie pary skrzydeł, które są pozostałością poliptyku z Lusiny. To był pentaptyk (ołtarz posiadający dwie pary ruchomych skrzydeł), powstały w Krakowie w początkach XVI wieku. Częściowo był malowany, a w środkowym otwarciu rzeźbiony; te rzeźbione części powstały pod wyraźnym wpływem twórczości Wita Stwosza. Właściwie nie wiemy dokładnie, jakie było pierwotne miejsce przeznaczenia tego ołtarza, w XIX wieku znajdował się w kaplicy dworu w podkrakowskiej wsi Lusinie i stamtąd został podarowany krakowskiemu Towarzystwu Naukowemu, którego zbiory przejęła utworzona w r. 1871 Akademia Umiejętności. Pierwszy raz ten ołtarz pokazano publicznie na Wystawie Starożytności w 1858 roku i w wydanym z tej okazji albumie znajduje się najstarsza fotografia dzieła (dostępna w kolekcji PAUart):
Ołtarz jako depozyt trafił do Muzeum Narodowego w Krakowie i niestety został zarekwirowany przez hitlerowców w 1940 roku. Nie wiadomo, kiedy dokładnie ten ołtarz został wywieziony, w każdym razie Niemcy rozłożyli go na kawałki. Jednej z kwater ze skrzydła oraz części środkowej nigdy nie udało się nam odzyskać – pozostają one stratami wojennymi.
Ta środkowa część ołtarza z Lusiny była wyjątkowo interesująca. Było w niej rzeźbione przedstawienie Świętej Rodziny, z bardzo ciekawym motywem Marii tkającej sukienkę dla Jezusa. Według legendy, Jezus miał nosić tę jedną suknię przez całe życie, bo ona po prostu sama się powiększała i dostosowywała do jego sylwetki; w dodatku była tak cudowna, że w ogóle się nie brudziła. Ewangeliczny opis Ukrzyżowania mówi nam, że żołnierze podzielili między siebie szaty Chrystusa, a o jego tunikę rzucili losy, ponieważ była ona w całości tkana i nie do podzielenia. Średniowieczne legendy w tej właśnie tunice widziały ową sukienkę utkaną przez Marię. Niewątpliwie kompozycja środkowej części ołtarza z Lusiny była wzorowana na grafice samego Wita Stwosza (L6, koniec XV w.):
Jednakże anonimowy autor ołtarza z Lusiny dodał do swojego przedstawienia kilka drobiazgów, których nie znajdziemy w rycinie Stwosza. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na bardzo ciekawy motyw gryzących się psa i kota, ukazanych w lewym dolnym rogu płaskorzeźby. Walczące zwierzęta były często powracającym motywem w sztuce średniowiecznej, na przykład podobną rzeźbę walczących psa i kota znajdziemy w prezbiterium katedry w Pradze.
Najprawdopodobniej walka psa i kota ma symboliczne znaczenie – gryzące się zwierzęta najczęściej interpretowane są jako przedstawienie zła. Być może w tym przypadku mamy do czynienia z walką dobra ze złem – tylko które zwierzę reprezentuje jedno, a które drugie? Niestety, symbolika psa i kota nie jest w sztuce średniowiecznej jednoznaczna.
Oczywiście pies może mieć pozytywną symbolikę: odnosić się do wierności, jak chociażby w tzw. Portrecie Arnolfinich Jana van Eycka (o nim pisałam kiedyś TU). Psy występowały także w pozytywnym znaczeniu w ikonografii dominikańskiej (łac. Domini-canes tłumaczono jako psy Pańskie). Kot z kolei, jako zwierzę o aktywności nocnej, mógł być rozumiany jako uosobienie zła; nie bez przyczyny powszechnie kojarzymy kota jako atrybut czarownicy. A jednak gdy sięgniemy do bestiariuszy, czyli średniowiecznych ksiąg opisujących zwierzęta, to okaże się, że ta symbolika może być dokładnie odwrotna. Pies mógł być rozumiany jako uosobienie diabła: powtarzająca się w średniowiecznych rękopisach scena gdy pies goni zająca bywa interpretowana jako przedstawienie szatana polującego na ludzką duszę. Bestiaria mówią, że pies bywa głupi: gdy trzyma w pysku mięso i zobaczy w wodzie swoje odbicie, to będzie myślał, że widzi drugiego psa z kawałkiem mięsa; otworzy pysk, aby zabrać “rywalowi” kąsek i w ten sposób straci własne mięso, które wypadnie mu do wody. Tak właśnie głupi człowiek traci swoją duszę, gdy daje się zwieść pokusom.
Z drugiej strony koty, jakkolwiek niepokorne i tajemnicze, były w średniowieczu szanowane jako pożyteczne zwierzęta, tępiące gryzonie. Myszy, zagrażające zapasom w gospodarstwie, postrzegano jako uosobienie diabła, a kot przecież jest naturalnym wrogiem tych szkodników. Dlatego właśnie zdarzały się przedstawienia kota w scenach Zwiastowania: Zwiastowanie to moment Wcielenia, początek wypełnienia obietnicy Zbawienia, i zarazem chwila, w której diabeł (-mysz) ponosi klęskę. Pasuje to także do przedstawienia Świętej Rodziny: dzieciństwo Chrystusa niesie już w sobie zapowiedź Zbawienia i zarazem upadku szatana. Badacze wskazują zresztą także na to, że tkana przez Marię sukienka jest tu powieszona na wieszaku w taki sposób, że kojarzyć się nam może z przedstawieniem krzyża. Zresztą sama legenda o sukience prowadzi nas na Golgotę – w końcu to o tą suknię żołnierze pod krzyżem rzucą kiedyś losy.
O “Zwiastowaniowej” symbolice kota pisałam już kiedyś we wpisie poświęconym świętemu Józefowi z Tryptyku Mérode, a chyba warto wspomnieć, że grafika Stwosza ma pewien wspólny element z Tryptykiem Mérode: w obu przypadkach św. Józef jest ukazany jako wiercący dziury w desce. Po analizę tego elementu odsyłam Państwa do tamtego wpisu; w przypadku poliptyku z Lusiny ten motyw zniknął, a św. Józef z ołtarza ukazany został z siekierką (niezbyt szczęśliwie zresztą, bo trochę wygląda, jakby chciał uderzyć w Dzieciątko).
Na koniec jeszcze zwróćmy uwagę na jeden ciekawy detal z zaginionej środkowej części poliptyku z Lusiny: otóż na fotografii z 1858 roku widać, że ponad Świętą Rodziną unosiła się Gołębica, czyli Duch Święty. Na zdjęciu zamieszczonym w serwisie Dzieła Utracone (a jest to zdaje się zdjęcie wykonane w czasie II wojny światowej, już po zarekwirowaniu dzieła) Ducha Świętego już nie ma.
Wygląda zatem na to, że nowych “właścicieli” tego ołtarza Bóg (a w każdym razie Duch Święty) opuścił.
***
Niniejszy wpis uzupełnia się z nadchodzącą audycją w Radiu Kraków (“Wielka Sztuka Małopolski”) – w piątek 24.11 po godz. 18 opowiadałam o tym właśnie ołtarzu – nieco szerzej, bo nie tylko o zaginionej części środkowej z przedstawieniem Świętej Rodziny, ale także o zaginionej kwaterze ze skrzydła. Teraz tej audycji można też posłuchać on-line: http://www.radiokrakow.pl/audycje/wielka-sztuka-malopolski/zaginione-czesci-poznogotyckiego-oltarza-z-lusiny/
W średniowiecznej ikonografii pies często walczy także z zającem albo królikiem, co oczywiście ma łatwe wytłumaczenie w kulturze, w której polowanie było ważnym rytuałem społecznym. Jednak już nie tak oczywiste jest częste wyobrażenie owego zająca jako zwierzęcia niesłychanie agresywnego. W stosunku do psów i ludzi zresztą, których zabija, torturuje i gwałci (wystarczy wpisać w Google: violent medieval rabbit, żeby znaleźć masę przykładów). Kiedy dawno temu oglądałem po raz pierwszy “Monty Pythona i Św. Graala”, scenę z krwiożerczym królikiem z Kyre Banorg miałem za purenonsensowy wytwór wyobraźni genialnego brytyjskiego teamu, ale, jak zwykle u Monty Pythona, nic się tam nie bierze “z głowy, czyli z niczego” ;)
A to jest akurat inna kwestia – też bardzo popularna w ramach tzw. droleriów, czyli zaskakujących i czasem groteskowych obrazków na marginesach średniowiecznych rękopisów. Chodzi o przedstawienia “świata na opak”: może to być np. koń jadący na człowieku, ale najczęściej to zające: agresywne, jadące na psach, walczące i polujące na ludzi. Ofiara w roli oprawcy, zamiana ról, odwrotność stałego porządku świata. O droleriach, a raczej o wybranych ich aspektach, teraz właśnie przygotowuję kolejny tekst ;)
Przeczytam z przyjemnością. Jeśli wolno pociągnąć przez chwilę wątek zającowatych, to oczywiście te przysłowiowo lękliwe i bezbronne zwierzęta idealnie nadają się na agresorów w świecie na opak i taka jest zapewne geneza tych średniowiecznych “memów”, ale – jak to memy – żyją one własnym życiem i obrastają zaskakującymi interpretacjami. Królik czy zając (istnieje niejakie pomieszanie w klasyfikacji gatunkowej i nazewnictwie) był jednocześnie paradoksalnym symbolem płodności i homoseksualizmu, a to za sprawą przypisywanej mu przez dawnych zoologów zdolności do zmiany płci zależnie od potrzeb. Co do jego gwałtownej natury, ks. Chmielowski w haśle poświęconym królikowi pisze głównie o jadowitej i drapieżnej odmianie spotykanej rzekomo w Indiach, a przy okazji wspomina o myleniu z zającem. Z nowszych wariacji na ten temat wymienię “Noc Lepusa” – kultowy poniekąd horror z lat 70. o ludożerczych królikach-mutantach, cytowany zresztą parokrotnie w “Urodzonych mordercach” Stone’a jako wizualizacja obsesji bohatera. Nawet ostatnio królik z niewinnej na pozór reklamy ministerstwa zdrowia poróżnił publiczność w ocenach ;)
Czekam zatem na kolejne Pani teksty i serdecznie pozdrawiam.
Dzięki za ten komentarz – zając/królik faktycznie ma bogate “portfolio” obecności w kulturze wizualnej na przestrzeni wieków! ;) Dodam jeszcze, że zające często pojawiały się w przedstawieniach Madonny, co interpretuje się jako odniesienie do jej czystości (m.in. zając jako symbol seksualny może w kontekście Matki Boskiej odnosić się do jej zwycięstwa nad cielesnymi żądzami), a trzy zające pojawiają się też w ramach symbolicznych wizerunków Trójcy Świętej. Kiedyś już ogólnie podsumowałam te tropy interpretacyjne w tekście poświęconym kilku grafikom Dürera z PAU (http://arthistory.us/display.php?eid=50). A teraz tak sobie myślę, że to w sumie świetny temat na osobny wpis lub artykuł – może napiszę coś na wiosnę? Pozdrawiam! :)